poniedziałek, 17 grudnia 2012

PART 1 - Prolog + Rozdziały 1-9



PROLOG

            Stałam przed wysokim, rudowłosym, obkolczykowanym mężczyzną. Liderem Akatsuki. Liderem organizacji, z którą dotychczas nie chciałam mieć nic wspólnego.
 - Jesteś tego pewna? Nie sądzę, aby ktoś tak oddany swojej wiosce mógł się nam na coś przydać. - Ciągle mi nie wierzył. Myślał, że to jakaś podpucha, że go nabieram. Byłam poważna. Jak jeszcze nigdy w życiu. Aby tylko zostać przy osobie, która była dla mnie wszystkim, mogłam nawet do nich dołączyć.
            Zacisnęłam dłonie w pięści i spojrzałam na niego twardo. Nie pozwolę mu odmówić.
 - Jestem pewna. Nie zostanę sama - powiedziałam stanowczo. Nadal się wahał. I choć na początku nie chciałam mu niczego wyjaśniać, to teraz nie miałam już wyjścia. - Chcę z nim zostać - dodałam, a on od razu zrozumiał, kogo mam na myśli.



            Westchnął ciężko.
 - Powinienem cię zabić. Ale ty właśnie wybierasz dla siebie coś gorszego niż śmierć. Myślisz, że zostając z nim, doczekasz się jakiegoś uczucia? Mylisz się, tacy ludzie, jak on, już dawno wszystko porzucili. A nawet, jeśli będzie cię tolerował, to o innych nie mogę tego powiedzieć. Będziesz traktowana jak szmata, bo jesteś kobietą. Będą chcieli zrobić z ciebie dziwkę, bo jesteś słabsza. I będą robić wszystko, by cię złamać. A mimo to chcesz się poświęcić? W imię czego? Głupiej, niespełnionej miłości? - Miał rację. Całkowitą, ale nie zamierzałam teraz się wycofać. Nawet, jeśli miało być tak jak mówił, nie mogłam odpuścić. Bo nie miałam już niczego, do czego mogłabym wrócić. Mógł myśleć, że jestem głupią dziewczynką, która nie ma o niczym pojęcia, dla mnie nie było to ważne. Jedyne co się liczyło, to możliwość bycia przy tym wrednym, podłym, mściwym lalkarzu. Wiedziałam, że ma nierówno pod sufitem, ale mimo to wciąż pamiętałam te parę chwil, w których zachowywał się prawie normalnie, odzywał się do mnie, ratował mnie przed każdym upadkiem. I nawet gdyby to wszystko okazało się tylko kłamstwem, to chciałam zaryzykować i spróbować.
- Wygląda na to, że nie odpuścisz. - Jego ton głosu stał się lodowaty. - Od teraz nie jesteś już shinobi Suna-gakure. Od teraz jesteś członkiem naszej organizacji i podlegasz moim rozkazom. Masz je wszystkie wykonywać albo cię zabiję. - Odwrócił się. - Daję ci pół godziny na spakowanie się. I pamiętaj. Zgodziłem się na to, bo Konan prosiła - dodał na odchodnym.
            Racja, wszystko dzięki niej. Pomogła mi, choć sama nie była tam dobrze traktowana. Ale ona miała Paina. Przez to była nietykalna. Ze mną nie miało tak być. Może i należałam kiedyś do ANBU, ale oni byli grupą morderców klasy ''S'', a to zmieniało postać rzeczy.

Rozdział  I
„Stawiając sprawę jasno”

- To jest Sonoko Rin. Od dziś jest jedną z was, nie pozabijajcie się. - Jeżeli tak wyglądało powitanie każdego członka Akatsuki, to nie chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Ludzie, których widziałam, byli towarzystwem, z którym nigdy nie chciałam mieć do czynienia. A teraz rzucałam się w ich ramiona z własnej woli. Reakcje były różne. Jeden z mężczyzn uśmiechał się drwiąco, inny spoglądał na mnie z politowaniem, ale większość patrzyła z pogardą. Nie powiem, że się tego nie spodziewałam, ale i tak uderzyło to w moją dumę. Nie tyle, jako shinobi, co kobiety. Można by nazwać mnie feministką, choć wcale nią nie byłam. Po prostu nie uznawałam wyższości mężczyzn nad naszą płcią.
            Ale jak widać w tym miejscu, nikt nie popierał takiego toku myślenia. Samo przebywanie w tym pomieszczeniu było poniekąd katorgą. Oceniające spojrzenia, skierowane w moją stronę, tylko po to, by po chwili stwierdzić, że nie jestem nic warta. Miałam ochotę odwrócić się i wyjść, ale jedno mnie powstrzymało. Tylko jedna rzecz, ale za to, jaka skuteczna.
            Lalkarz wpatrywał się we mnie, mrużąc oczy, w których wyraźnie widziałam niezadowolenie i irytację. Może nie spodziewał się, że tu przyjdę? A może właśnie uświadomił sobie jak głupia jestem, skoro tak mi zależy? Nie wiedziałam i nie chciałam wiedzieć, dlaczego miał taki wzrok. To była też po części moja wina. Gdy miesiąc temu odchodził z wioski, nic mu nie powiedziałam. Nigdy nawet nie wspomniałam, że jest ważny. Znałam wszystkie jego zbrodnie na pamięć. Każde miejsce, nazwisko, marionetkę i technikę, którą zabił. Jako jedyna wiedziałam, że to on pozbawił Suna-gakure Kazekage. Zawsze milczałam i nie zamierzałam tego zmieniać. Tym, co sprowadziło mnie w to miejsce, był fakt, że mnie nie usunął. Przecież w każdej chwili mogłam go zdradzić radzie wioski. Powinien był coś z tym zrobić. Ale nie zrobił. I właśnie dla tego małego, idiotycznego powodu, przygotowywałam się na tygodnie, miesiące, a może nawet lata upokorzeń, ze strony tej bandy kretynów. Jednak nigdy nie powiem, że żałuję, tego jestem pewna.
            Chciałam się do niego odezwać, ale gdy już otwierałam usta wstał i wyszedł, mijając mnie jakbym była tylko powietrzem. Zacisnęłam dłonie w pięści. Czego się spodziewałam? "Och, tak się cieszę, że cię widzę"? Z pewnością nie, ale zignorowania również nie. Mowy nie było, żebym tak to zostawiła. Kto jak kto, ale on nie może mnie od tak po prostu olać.
            Zrobiłam krok w stronę drzwi z zamiarem pójścia za Sasorim, ale ktoś stanął w przejściu i najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru mnie przepuścić. Na sekundę spanikowałam, a po chwili podniosłam głowę do góry. Napotkałam spojrzenie fioletowych tęczówek, w których odbijało się szaleństwo. Mężczyzna był strasznie wysoki, ledwie sięgałam mu do ramienia, dobrze zbudowany, a do jego pleców była przywieszona kosa o trzech ostrzach. Przeklęłam w myślach. Nie chciałam przed nim stać.
            On jednak tylko się uśmiechnął i oparł o framugę, splatając ręce na piersi.
            - Jesteś jakoś powiązana z tym dziwakiem, że tak cię do niego ciągnie? - spytał. Jego głos był nieprzyjemny i drażniący, zupełnie jakby warczało jakieś zwierzę albo jakby wlewał w siebie sake przez trzy tygodnie bez przerwy.
            - Niespecjalnie - odparłam chłodno, starając się, by mój głos nie zadrżał. O dziwo, udało mi się go opanować bez większych problemów, mimo że w gardle rosła mi gula wielkości onigiri.
            - Hidan jestem. - Nie sądziłam, że się przedstawi. Nadal nie tracąc czujności, kiwnęłam głową.
            - Rozumiem. Miło mi. Przepuść mnie. - Ty zidiociały, siwy dziadu. Jak bardzo żałowałam, że nie mogę powiedzieć tego na głos. Nie miałam jednak ochoty zbierać swoich wnętrzności z podłogi.
            Mężczyzna zwany Hidanem nawet nie drgnął.
            - Wyjaśnijmy sobie coś, złotko... - zaczął.
            - Nie mów tak do mnie - wypaliłam bez zastanowienia. Na moment jego brwi uniosły się lekko w górę, a po chwili parsknął śmiechem. Dobrze, że chociaż on się dobrze bawi.
            - Niech ci będzie. A więc, Rin. Wyjaśnijmy sobie coś. - Pochylił się i spojrzał mi w oczy z nienawiścią, okropnie wykrzywiając twarz. - Nie podskakuj i nie rób nic, co mogłoby cię zanieść parę metrów pod ziemię, bo jak mniemam, do grobu ci niespieszno. Jeśli coś ci odbije, osobiście cię zabiję, a potem wypieprzę twoje zwłoki. Jesteś tylko słabą babą, która ma robić to, co jej się każe - wycedził, akcentując każde słowo tak, by słyszeli go wszyscy obecni w pomieszczeniu.
            Owszem, Lider uprzedził mnie, że tak będzie. A jednak wolałam oberwać, niż płaszczyć się przed kimś tak żałosnym jak ten koleś. Roześmiałam się głośno i z wyrachowaniem, po czym splunęłam mu pod nogi.
            - Zapomnij. Mogę być "słabą babą", ale to ty jesteś tu największym śmieciem - powiedziałam lodowato. Zanim zdążył zareagować, odepchnęłam go z przejścia i wyszłam z pomieszczenia, modląc się w duchu, by za mną nie poszedł. W jednym się nie mylił. Nie miałam najmniejszego zamiaru umierać tak młodo, bo zbyt wiele jeszcze chciałam zrobić. I żaden obwieś mi w tym nie przeszkodzi. Byłam tchórzem, przyznaję to bez bicia, ale nadal miałam tę przeklętą kobiecą dumę, która bezustannie dawała o sobie znać.
            Gdyby nie plakietki z ich imionami na drzwiach, mogłabym tak błądzić po podziemiach parę dni. Zatrzymałam się przed jego pokojem i zapukałam. Po chwili w progu stanął lalkarz z wściekłą miną.
            - Życie ci niemiłe? Wynoś się stąd - warknął. Jak zwykle przemiły.
            - Chcę tylko coś wyjaśnić. Mogę wejść? - Zignorowałam jego wypowiedź. I tak nic by nie dało skomentowanie jej.
            Z rozdrażnieniem wpuścił mnie do pokoju i zamknął za mną drzwi. Tak, przyszłam tu z planem. Z planem, który mówił wyraźnie... ba! - wrzeszczał wręcz: "Powiedz, czemu tu jesteś, uświadom go, że kiedyś ci ulegnie, a potem wyjdź z dumnie uniesioną głową". Jednak nijak nie mogłam w tamtej chwili owego planu zrealizować. Coś jednak musiałam z siebie wydusić, zanim postanowiłby bezceremonialnie mnie wykopać.
            - Wiesz, dlaczego tu jestem, prawda? - No przecież musiał się już zorientować...
            Czerwonowłosy jednak tylko prychnął.
            - Bo jesteś głupsza niż ustawa przewiduje? - rzucił, a we mnie aż się zagotowało. Dobrze, był moim opiekunem, ale nie upoważniało go to do takiego typu komentarzy. Dźgnęłam go palcem w pierś. Pieprzyć to.
            - Nie, ty skretyniały maniaku lalek! - Zdawałam sobie sprawę, że kiedyś pożałuję tych słów, ale nie obchodziło mnie to. Jeśli nie zamierzałam postawić sprawy jasno, to moje przybycie do tej dziury nie miało najmniejszego sensu. Co za tym szło, musiałam wszystko wyjaśnić i uświadomić Sasori'ego. - Jestem tu, bo nie raczyłeś mnie nawet poinformować o tym, gdzie się wybierasz. Zostawiłeś mnie samą! - Podniosłam głos, a on uciszył mnie jednym spojrzeniem. Nienawidził, gdy ktoś krzyczał.
            - Nie jestem twoją niańką i wcześniej też nią nie byłem. Skoro byłaś na tyle dorosła, by pieprzyć się z połową wioski, to jesteś też na tyle duża, żeby poradzić sobie sama - odparł, uśmiechając się szyderczo.
            - No ty sobie chyba ze mnie żartujesz... - Zamurowało mnie. Nigdy nie pozwoliłam nikomu mnie tknąć i do głowy mi nie wpadło, że mógłby uwierzyć w te kłamstwa, które rozpowiadały dzieciaki z podwórka, tylko dlatego, że ich rodzicom coś odbiło i zachciało im się bawić w rozsiewanie kłamstw. - Dla twojej wiadomości. Nigdy się z nikim, jak to elokwentnie raczyłeś ująć, nie "pieprzyłam". Nie jestem żadną tanią dziwką, a jeśli mnie za taką miałeś, to dziękuję ci bardzo, dobrze wiedzieć. - Jak on mnie niemiłosiernie wkurzał! Co ja do cholery sobie wyobrażałam? Co ja tu w ogóle robię? Czy naprawdę zależało mi na nim do tego stopnia? Choćbym nie wiem jak chciała zaprzeczyć to odpowiedź zawsze była taka sama. - Jestem tu tylko dlatego, że mi na tobie zależy bałwanie jeden. To nie koniec! Sprawię, że w końcu coś poczujesz! - Dolewałam oliwy do ognia. To jednak był jeden jedyny raz, kiedy mogłam sobie pozwolić na wyzwanie go.
            Niespodziewanie złapał mnie za nadgarstek i jednym, mocnym szarpnięciem przyciągnął do siebie. W jego oczach po raz pierwszy dostrzegłam rozbawienie. Śmieszyło go to? Pochylił się i musnął wargami moje usta. Poczułam, że robię się czerwona, a on odwrócił się do biurka.
            - Dobrze. Zatem próbuj, nie mogę się doczekać. - Usiadł na krześle i na jego twarzy znowu pojawił się szyderczy uśmiech. - Zobaczymy, ile tu wytrzymasz. - A więc wszystko sprowadzało się do mojej wytrwałości?
            Otrząsnęłam się z szoku, co wcale nie było takie łatwe, a następnie wyszłam, trzaskając drzwiami. Jak można być takim palantem? Mówiłam coś o tym, że jest dla mnie wszystkim? Bzdura, musiałam się czegoś nawdychać!
            A jednak w tej jednej chwili zupełnie mnie zamroczyło. Żaden z moich mięśni nawet nie drgnął, a kolana trzęsły jakby były zrobione z gumy. Jakim cudem ktoś taki mógł na mnie tak działać? To nie było normalne. Ale miałam tylko kolejny powód by sprawić, żeby i jemu zaczęło zależeć. Chciałam jeszcze raz poczuć to, co w tamtej chwili, choćby na moment.


Rozdział II
„Zazdrość”

            - Hej, ty! - Podniosłam głowę znad kubka kawy i spojrzałam pytająco na mężczyznę stojącego przede mną. Był dość niski w porównaniu z resztą, blondyn z niebieskimi oczami, z czego jedno przysłaniała długa grzywka. Na opasce widniał symbol Iwa-gakure. Jeśli mam być szczera, to wyglądał jak dziewczyna. Jak jakaś głupia panienka. Jedyne, co w tym całokształcie nie było łagodne i delikatne, to wyraz jego twarzy. Patrzył na mnie z nieukrywanym obrzydzeniem, jakbym była zdechłą żabą.
            - Nie jestem żadną "hej ty". Mam imię - wycedziłam, a on tylko prychnął pogardliwie.
            - Nie obchodzi mnie to, un. Chcę wiedzieć, co cię łączy z Mistrzem Sasorim, un. - Czy ja się przesłyszałam? On powiedział "Mistrzem"? Heh... Niesamowite, że lalkarzowi znowu się to udało. Kolejna osoba tak go szanuje, zaczynając popadać prawie w skrajność. Przecież to nie powinno mieć aż takiego wielkiego znaczenia jak silny jest. Nie rozumiałam tego, bo przecież ten blondyn nie znał go na tyle, by ten szacunek powstał przez charakter Sasori'ego. Poza tym nie za bardzo do mnie dotarło to pytanie. Z Akasuną nic mnie nie łączyło. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że rozpoczęliśmy zwykłą grę, która może nieco rozproszyć nudę, a moje próby "uczłowieczenia" go, mogę sobie głęboko schować. Zostałam zwykłą zabawką.
            Zresztą, on chyba nie sądził, że gdyby faktycznie coś między nami było, to tak po prostu bym mu o tym powiedziała? Nie mógł być aż tak głupi. Miałam ochotę wyśmiać go, tak jak poprzedniego dnia Hidana, ale coś mnie powstrzymało. Instynktownie czułam, że nie pozwoliłby mi na to i źle by się to skończyło. Byłam niemal pewna, że mógłby zabić mnie bez mrugnięcia okiem.
            Wzruszyłam ramionami i odstawiłam napój. Cierpliwie czekał, aż zacznę mówić, tupiąc lekko nogą.
            - Nic. To po prostu mój były znajomy, nawet go dobrze nie znam. - Nie wyglądał na przekonanego i już wiedziałam, co następnie będzie chciał wiedzieć.
            - W takim razie, dlaczego dołączyłaś do Akatsuki, un? - Był taki przewidywalny, że zachciało mi się śmiać.
            - Bo chcę być silniejsza? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Prychnął pod nosem, zbijając mnie tym z pantałyku.
  - Silniejsza, un? Myślisz, że dam się nabrać na coś takiego, jeśli padło z ust członka oddziału ANBU, un? - Nie sądziłam, że będzie drążył ten temat. Właściwie to miałam nadzieję, że jak najszybciej sobie pójdzie i zostawi mnie w spokoju. Mógł wyglądać niewinnie, ale było w nim coś, co mnie wręcz przerażało. Jednak fakt, że tak się dopytywał, kazał mi się zastanowić, jak widział Sasori'ego.
            - Owszem, w specjalnej drużynie skrytobójców, a to coś zupełnie innego. Bardzo rzadko, jeśli w ogóle, dochodziło do bezpośredniej konfrontacji. Nasza grupa została wyszkolona głównie do cichych zabójstw.
            Nagle zaczęłam się zastanawiać, dlaczego on na końcu każdego zdania mówił "un". Może faktycznie był jakiś opóźniony, nawet, jeśli nie wyglądał? Z drugiej strony, czego oczekiwałam od bandy morderców? No i w ogóle jak on się nazywał? Konan coś wspominała... Deidara?
            Na moment się zamyślił, po czym wybuchnął śmiechem, a ja spojrzałam na niego jak na wariata.
            - A więc taka jest twoja wersja, un. No, myślę, że Mistrz Sasori będzie zadowolony, un - powiedział. Otworzyłam szerzej oczy. Żartował, prawda? Musiał żartować! Kim on był, że lalkarz powiedział mu o wszystkim?! Próbowałam się opanować, naprawdę się starałam, jednak irracjonalna zazdrość przyszła sama. To było idiotyczne, wkurzałam się o jakiegoś faceta, ale nie potrafiłam tego powstrzymać. Dlaczego Akasuna wyjaśnił wszystko komuś, kogo znał niewiele ponad miesiąc, a ja zawsze musiałam wszystko z niego wyciągać?
            - Hej... - Obróciłam się w stronę blondyna. Już się nie śmiał, znów patrzył na mnie z pogardą. - Nie wiem, kim dla ciebie jest Mistrz Sasori, ale nie pozwolę byś mąciła mu w głowie, un. Jeśli za bardzo się do niego zbliżysz, bez wahania cię zabiję, un - warknął, cedząc każde słowo, tak, by wszystko na pewno do mnie dotarło.
            Przełknęłam ślinę. Naprawdę tego nie rozumiałam. O co mu chodziło i dlaczego był na mnie taki cięty? Przecież nie znał mnie, nic o mnie nie wiedział, więc nie miał żadnego prawa, by czegokolwiek mi zabraniać! Poza tym, nawet, jeśli mi groził, nie mogłam tak po prostu odpuścić. Na to było już o wiele za późno. Zbyt wiele musiałam przejść, by w końcu znaleźć się w tym miejscu. Nie zamierzałam pozwolić, by ktokolwiek poza Sasorim mi przeszkodził.
            Wstałam i spojrzałam na niego z góry. Sięgał mi ledwie do brody, a i tak nie czułam się pewnie w jego towarzystwie. Zebrałam całą swoją odwagę i zmrużyłam oczy.
            - To nie twoja sprawa. - Modliłam się, by mój głos się nie załamał. - Nie wtrącaj się między mnie a Akasunę - dodałam po chwili. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów poczułam ostry ból przeszywający mój policzek, a on opuścił dłoń. Odsunęłam się krok, starając się wytrzymać jego spojrzenie. Bolało jak cholera, ale to było nic z moją zranioną dumą. Czyli tak to się wszystko zaczynało. W ten sposób miałam stracić cały ich szacunek. Nie chciałam tego, ale mówiąc szczerze za bardzo się bałam, by porządnie zareagować. Wszyscy ci ludzie byli straszni, tacy... nieludcy. Co chwilę pojawiało się w mojej głowie pytanie "czy warto?". Co chwilę odkąd wkroczyłam w ich świat, a przecież nic jeszcze nie zrobiłam. Tylko raz udało mi się z nim porozmawiać, nie było nawet mowy, że mogłabym od tak sobie odejść. Chciałam zostać i spróbować, nawet, jeśli mogło mi się nie udać. Bałam się, że ten Sasori, którego pamiętałam i którego pokochałam przestał istnieć. Że to była tylko maska, wszystko było tylko iluzją, stworzoną po to, by wygodniej mu się żyło.
            - Ulżyłeś sobie? - spytałam spokojnie. Zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem, po czym odwrócił się i odszedł. Gdy tylko przestałam słyszeć jego kroki, przyłożyłam zimną dłoń do policzka i jęknęłam cicho. - Cholera... boli - szepnęłam.

            Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Musiałam się szybko czymś zająć albo czekało mnie całkowite ześwirowanie. Czy wszyscy ludzie w tym przeklętym miejscu mieli nierówno pod sufitem? Musieli zachowywać się jak jakieś prymitywy i nie mogli dojść ze mną do porozumienia? Za nic nie chciałam stać się taka jak oni. Bez jakichkolwiek uczuć, bo przecież tak się nie da żyć. Ale jeśli się do nich nie upodobnię, czy będzie to oznaczało ciągłe obrywanie, pogardę i wyśmiewanie? Nie miałam na to wszystko ochoty, w końcu jak długo mogłam coś takiego wytrzymać? Nie byłam dość silna psychicznie, by sobie ze wszystkim sama poradzić. Cholera... W całym moim dwudziestojednoletnim życiu nie miałam tylu problemów na raz.
            Niedane mi było zbyt długo odpoczywać, bo drzwi mojego pokoju otworzyły się z hukiem i do środka prawie wbiegł Sasori. Nie mówiąc ani słowa podszedł do mnie, chwycił za podbródek i obrócił bokiem do siebie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że spogląda na miejsce, w którym już zaczął pojawiać się siniak od uderzenia Deidary. Wyciągnął coś z kieszeni, wcisnął mi w dłoń i wyszedł.
            Zszokowana spojrzałam na rękę. Przyniósł mi maść leczniczą, używaną tylko przez medyków i niedostępną dla zwykłych shinobi. Zatkało mnie. Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło i chyba dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że jednak warto.

            Coś mi nie grało. Blondyn wyraźnie mnie unikał. Wręcz omijał szerokim łukiem. Przez moment pomyślałam, że to robota lalkarza, ale moje nadzieje okazały się złudne, gdy następnego dnia rozmawiałam z Konan.
            - Jak się czujesz? W porządku? - Zamrugałam i spojrzałam na nią zdziwiona.
            - Tak, o co chodzi? - Usiadła obok mnie.
            - Wczoraj Tobi przybiegł do mnie i powiedział, że Deidara cię uderzył. Porozmawiałam na ten temat z Painem, to się więcej nie powtórzy - wyjaśniła. Bardzo chciałam w to wierzyć, ale przeczucie mówiło mi wyraźnie, że nie będzie tak przyjemnie.


Rozdział III
„Wspomnienia”

            Wpatrywałam się w zdjęcie, mimowolnie się uśmiechając. Niesamowite, ile wspomnień przywoływało. Te wszystkie wspaniałe chwile przeżyte wspólnie tak wiele dla mnie znaczyły. Nigdy nie chciałam, by dobiegły końca, pragnęłam zostać tak na zawsze, niczego nie zmieniać. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam?
            - Wszystko jest w porządku, wiesz? - przemówiłam łamiącym się głosem. - Poznałam już parę osób. Mimo że są okropni, poradzę sobie, nie musisz się martwić. Wiem, że głupio zrobiłam i pewnie jesteś na mnie wściekły, ale nie miałam wyjścia... On bardzo cię przypomina... Nie gniewaj się... - Przełknęłam łzy spływające po moich policzkach. - Hej... Bardzo mi cię brakuje, Kyo... - Przytknęłam dłoń do ust, nie chcąc rozpłakać się na dobre. Byłam słaba, głupia, a najważniejsza dla mnie osoba odeszła, zanim zdążyłam się nią nacieszyć czy choćby dobrze poznać. Umiałam tylko użalać się nad sobą. Czy kiedyś też taka byłam? Jasne, że nie... Ale tak mi wszystkiego brakowało, tak żałowałam, że nie mogłam go wtedy ochronić, że to przeze mnie zginął, a przecież chciałam żeby wrócił. Dlaczego nikt mi go nie oddał? Pragnęłam, by znowu był przy moim boku, nawet, jeśli miałoby to oznaczać, że nie spotkałabym Sasori'ego.
           Kochałam lalkarza, byłam o tym przekonana. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie zastąpi Kyo. To, co robiłam było samolubne, ale chyba nie potrafiłam inaczej. Nie było dla mnie ważne, że mogę tym zranić innych. Po prostu potrzebowałam kogoś, na kim mogłabym polegać.
            Oparłam się o krawędź łóżka, siadając na podłodze. Czemu tak się to wszystko potoczyło? Czemu do diabła nie byłam silniejszym shinobi?

* 5 lat wcześniej, Ame-gakure: *
            - Kyo-sensei! Udało mi się! - Wysoki, czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, gdy podbiegłam do niego, pokazując zrobioną przez siebie truciznę.
  - Świetnie, Rin - powiedział. - A teraz... Hej, ty! - Odwrócił głowę, patrząc na mojego kolegę z drużyny z mordem w oczach. - Przestań się wydurniać, kretynie jeden! - Ten tylko uśmiechnął się głupkowato, a sensei westchnął ciężko. Nie krzyczał na poważnie, nigdy tego nie robił. Jego podopieczni, nawet jeśli tylko tymczasowi, byli dla niego najważniejsi. A nasza drużyna, przechodząca trening specjalny i będąca pod jego nadzorem już dwa lata, dziś miała się z nim pożegnać.
            To nie tak, że byłam jego fanką. To nie tak, że była to ta wspaniała "miłość od pierwszego wejrzenia". Na początku mnie irytował, ale nawet, jeśli na niego wrzeszczałam, on zawsze tylko się uśmiechał. Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nie był już tylko nauczycielem. W końcu był niewiele starszy od nas. Nawet, jeśli starałam się ukryć te uczucia, bardzo szybko wszystkiego się domyślił. Mimo to nic nie mówił, po prostu był i obserwował.
            - Życzę wam powodzenia na przyszłych misjach. Na tym kończymy. - Skłoniliśmy się lekko. - Rin... Zostań na moment. - Spojrzałam na niego zdziwiona, ale wykonałam polecenie.
            Splótł ręce na piersi i poczekał, aż reszta opuści pole treningowe.
            - A więc zamierzałaś tak po prostu odejść, nic mi nie mówiąc? - Jego pytanie zbiło mnie z tropu. Co innego miałabym zrobić?
            - Owszem, czy to źle? - Zmrużył oczy, wyraźnie zirytowany. Nie miałam pojęcia, o co chodzi. Jak zwykle w jego towarzystwie moje serce biło jak szalone i nie potrafiłam się skoncentrować. - Mogę już iść? - Nie chciałam już być blisko niego, wolałam zamknąć ten rozdział mojego życia i więcej do niego nie wracać. Przebywanie z nim zawsze sprawiało mi przyjemność, ale nadszedł czas, bym się obudziła.
            Chwycił mój nadgarstek i pochylił się nade mną. Otworzyłam szeroko oczy, gdy oparł mnie o swój tors.
            - Chciałaś odejść, bez powiedzenia, że mnie kochasz? - wyszeptał mi do ucha. - Nie sądzisz, że to zwykłe tchórzostwo? - Nie wiedziałam, co zrobić. Po raz pierwszy w życiu nie umiałam wydusić z siebie ani słowa. Zacisnęłam tylko dłonie na jego koszulce. Dlaczego to robił? Chciał się pośmiać?
            - Nawet jeśli... Nawet jeśli, to co z tego?! - wykrzyczałam wkurzona, z trudem powstrzymując łzy.
            - To, że nie pozwolę odejść kobiecie, którą kocham...

* Teraźniejszość, siedziba Akatsuki: *
            Ile bym dała, by tamte dni wróciły? Mogłam mieć wszystko, a zostałam prawie z niczym. Prawie, bo pozostała mi ostatnia szansa, by wszystko odzyskać.
            Przetarłam oczy i roześmiałam się głośno.
            - Żałosne - mruknęłam pod nosem. Wyszłam z pokoju, po czym stanęłam przed drzwiami lalkarza. Czy nie po to tu przyszłam? Zapukałam i nie czekając na pozwolenie wkroczyłam do pomieszczenia. Koniec szczypania się z nimi wszystkimi.
            - Sasori? - rzuciłam w przestrzeń. Chwilę potem odskoczyłam w stronę ściany, a w miejsce, gdzie przed momentem stałam, wbił się kunai.
            - Idiotka. - Usłyszałam. Czerwonowłosy zaświecił światło i stanął przede mną z rękami splecionymi na piersi. - Po co przylazłaś? - Jego głos był zachrypnięty i nieprzyjemny.
            - Jesteś chory? To przeziębienie? - Zignorowałam jego niemiłe pytanie, po czym minęłam go i zasiadłam na łóżku.
            Swoją drogą, nie tak sobie wyobrażałam jego pokój. Myślałam, że będzie ciemny, ponury i nawiedzony, ale mocno się pomyliłam. Ściany były pomalowane na pomarańczowo, a w całym pomieszczeniu stało chyba z dziesięć lamp. Widać porządnie odbijał sobie brak okien.
            Prychnął zirytowany.
            - Nic mi nie jest, a teraz wyjdź i nie nachodź mnie więcej. - No tak, co ja sobie myślałam? Że powita mnie z uśmiechem i otwartymi ramionami? Jak naiwnie... Wyglądało na to, że jedyne, co mi pozostało, to upór.
            - Wypiłeś coś ciepłego? Nie zamierzasz się chyba jeszcze bardziej rozłożyć? - Po raz kolejny udałam, że nic nie usłyszałam, co wyraźnie mu się nie spodobało, bo stanął przede mną z zaciśniętymi zębami.
            - Chcesz mnie jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi? - wycedził. Machnęłam ręką lekceważąco. Właściwie, to nie byłam pewna czy mi nie przywali, ale bynajmniej nie zamierzałam tak po prostu wyjść.
  - Nad czym teraz pracujesz? - Wskazałam głową na biurko, które zawalone było drewnem. Uśmiechnęłam się przy tym słodziutko i czekałam na odpowiedź.
  - Nie wysilaj się, coś takiego na mnie nie działa. - Spochmurniałam.
  - Próbuję być miła. - Uśmiechnął się kpiarsko.
  - Musiałbym cię nie znać, żeby dać się nabrać na coś takiego. - Usiadł obok mnie i spojrzał w sufit. - Czemu tak ci zależy? Czego ode mnie oczekujesz? - Zamarłam.
            Czego oczekiwałam? Chciałam tylko, żeby komuś na mnie zależało, nic więcej...
            - Myślisz, że dostaniesz ode mnie czułość i zrozumienie? Dla mnie takie rzeczy są bezużyteczne. - Spojrzał na mnie. Miałam ochotę się odsunąć, w jego oczach widziałam chłód i niechęć. - Czemu nie odpuścisz? - Tym razem to ja się zirytowałam.
            - Bo cię kocham - odparłam po prostu. Czy to nie było oczywiste? Udawał głupka?
            Pokręcił głową i wstał.
            - Rin... To nie mnie kochasz, tylko swoje wspomnienia.


Rozdział IV
„Chwila zapomnienia”

            - Pójdziesz na misję. Już za długo siedzisz tu bezczynnie. - Wpatrywałam się w Lidera lekko znudzona. W końcu jak bardzo monotonny może być jego głos? Nie miałam jednak prawa narzekać, bo właściwie miał rację. Wyjątkowo późno sobie o mnie przypomniał.
            - Z kim? - Za nic w świecie nie chciałam zostać sama z Hidanem. Jeszcze się na mnie nie odegrał za tamto, a czułam, że nie przejdę przez jego odwet tak łatwo. Rudy jakby czytał w moich myślach. Czy raczej faktycznie w nich czytał, co wcale mi się nie podobało. Nie chciałam, by ktokolwiek wiedział, co siedzi w mojej głowie, a już na pewno nie on. Przez to nie mogłam rozpamiętywać przeszłości i choć z pewnością mogło wyjść mi to na dobre, nie chciałam o niej zapomnieć.
            - Z Tobim. To będzie test, który mi powie czy się się nadajesz. Ten dzieciak ci nie pomoże, jedyne, co potrafi, to dobrze uciekać. Zabijesz jednego z naszych byłych informatorów. Nie pozwolę spokojnie chodzić po tym świecie nikomu, kto ośmielił się nas zdradzić. Przygotuj się porządnie. - Aha. Doskonale wiedziałam, co znaczyło jego ostatnie zdanie. Gdy wypowiadał je nasz zwierzchnik z ANBU, z misji wracała najwyżej połowa drużyny. Jeśli mieli szczęście. Pain właśnie dawał mi jasno do zrozumienia, że uważa, iż sobie nie poradzę. Cóż, nie mogłam mieć do niego o to pretensji. Co to w ogóle za Tobi? Coś mi się już obiło o uszy... To chyba on powiedział Liderowi, że Deidara mi przyłożył.
            - Rozumiem. - Odwróciłam się i odeszłam do drzwi. W progu zerknęłam jeszcze na Pain'a. - Chcę ruszyć natychmiast. - Im szybciej będę to miała z głowy, tym lepiej.

             - Oi, co z tobą? - Osobnik stojący przede mną wprawił mnie w stan totalnego osłupienia. Nawet nie wiedziałam, czy to mężczyzna czy jeszcze chłopak. Wiedziałam natomiast, że z tą pomarańczową maską na twarzy wyglądał jak przerośnięta mandarynka. Pierwsze, co od niego usłyszałam?
            - Tobi is a good boy! Z Tobim wszystko dobrze! - Nie wiem jak mogła wyglądać w tej chwili moja mina. Obawiam się, że zwykłe "poker face", to za mało. Ktoś się chyba ze mnie nieźle nabijał... Pomijając już samą jego egzystencję, która bynajmniej nie była "dobra", to ta wypowiedź niemal zwaliła mnie z nóg. Miałam iść na misję z takim błaznem? Mowy nie było, już na starcie doprowadził mnie do szewskiej pasji. Był najwyraźniej "lekko" opóźniony, a to kazało mi się zastanowić, czy i Lider jest przy zdrowych zmysłach, skoro trzyma go w organizacji. Może ma jakieś specjalne, nikomu nieznane zdolności? Zresztą... Co mnie to?
            - Dobra. Nie interesuje mnie, kim jesteś. Po prostu nie wchodź mi w drogę.
             Musiałam się jak najszybciej uporać z tym zadaniem, jeśli nie chciałam, by moja psychika ucierpiała bardziej niż miała w siedzibie, a zbyt długie przebywanie w towarzystwie Mandarynki, mogłoby spowodować trwały uraz. Musiałam się skupić i postarać, by wywrzeć pozytywne wrażenie na Pain'ie. Wtedy przestanie mieć co do mnie wątpliwości. Ironia losu. Żebym osiągnęła coś tak głupiego, ktoś musiał zginąć. Poczułam obrzydzenie do samej siebie. Jak jeden, durny lalkarz, mógł sprowadzić mnie na coś takiego. Poza tym, wcale nie miał racji. Owszem, kochałam swoje wspomnienia, brakowało mi Kyo, ale to nie miało nic wspólnego z teraźniejszością. Przede wszystkim on nie miał nic wspólnego z tym, co było, ponieważ traktowałam go jak zupełnie inny, nowy epizod w moim życiu.
            - Lider powiedział Tobi'emu, że Rin-san jest mężatką.
             Otworzyłam szeroko oczy i natychmiast spojrzałam na chłopaka.
            - Co za bzdura? - rzuciłam ostrym tonem. Skąd w ogóle mieli takie informacje? I dlaczego do cholery ktoś taki jak on o tym wiedział? Naszła mnie ochota, by skręcić komuś kark.
            - Lider skłamał? - Zacisnęłam wargi, po czym odetchnęłam głęboko.
            - Nie, ale nie mówił też prawdy. Już nie mam męża, zmarł rok po ślubie - odparłam wypranym z emocji głosem.
            - Czyli kiedy? - Czy ten idiota musiał wszystko wiedzieć? Chciałam zostawić go w tym pieprzonym lesie i odejść w cholerę.
            - Gdy miałam dziewiętnaście lat. I wyprzedzając twoje następne pytanie, pół roku później spotkałam Sasori'ego i zostałam jego asystentką. - Jednak go potrzebowałam, bo lalkarz był jedyną osobą, która mogła mnie zrozumieć. Powoli przestawało mnie dręczyć poczucie winy wobec niego. Kyo był Kyo, a Sasori jest Sasorim. Nie mają ze sobą nic wspólnego, mimo że pokochałam ich obu.
            - To źle? - Słucham?!
            - Zamknij się! - Spiorunowałam Mandarynkę wzrokiem. - I nigdy więcej o tym nie wspominaj, a już zwłaszcza w siedzibie przy innych! - wycedziłam, tym razem mocno wkurzona. Był tak bezczelny, że już nie wiedziałam, co o nim myśleć. Ktoś taki był zabójcą klasy "S"? Wolne żarty. Najwyraźniej chcieli pobawić się w przedszkole.
Ruszyłam przed siebie, wyciągając dokumenty, które dał nam Lider. Trzydziestoletni mężczyzna, niski szatyn o błękitnych oczach, Mistrz katany. Heh... No to może jednak nie byłam na tak straconej pozycji? Owszem, moją specjalnością były ciche morderstwa, ale nie znaczyło to zostawiłam swoich umiejętności na tak marnym poziomie. Od dziecka uczyłam się, jak władać tym ostrzem i miałam wielką nadzieję, że po tych paru latach jeszcze to pamiętałam.
            - Tobi... - Odwrócił głowę w moją stronę i przechylił ją na bok, jak jakiś pies. Parsknęłam śmiechem. Nie wiem, dlaczego, ale nagle poprawił mi się humor. Chyba miałam okazję się na kimś wyładować. I nawet, jeśli był to facet, którego miałam zabić na zlecenie Pain'a, przestałam na to narzekać. Każdy byłby dobry. - Możesz wracać, poradzę sobie sama.

            Wpatrywałam się w cel już jakieś dwadzieścia minut. Oddalił się nieco od wioski i nawet na moment nie tracił czujności, co, nie powiem, było mocno irytujące. Wszystko ładnie przygotowałam. Zatrute senbon, shuriken i nawet odpieczętowałam katanę, choć wolałabym z niej nie korzystać. Musiałam to dobrze rozegrać, miałam tylko jedną szansę, by zrobić to szybko i niezauważalnie. Shinobi pode mną nie wyglądał jednak jakby chciał zginąć. Czemu nikt mi nigdy niczego nie ułatwia? Przeskoczyłam na drzewo obok, patrząc jak mężczyzna wychodzi na środek polany.
            - Wyłaź! - Kurwa! Prychnęłam pod nosem. No i dupa z cichej zagrywki. Mój humor znowu się pogorszył. Pojawiłam się tuż przed nim.
            - Dzień dobry panu - powiedziałam z głupim uśmiechem. Zmrużył oczy.
          - Daruj sobie, pewnie Pain cię wysłał. - Jakim cudem wywnioskował coś takiego? Mało to ludzi śledzi innych?
            - No wiesz... A ja chciałam być miła. - W następnej chwili kunai drasnął mój policzek. Uśmiechnęłam się zirytowana. On sobie chyba żartuje. Zrobiłam krok w tył. - Suiton. Mizurappa. - Przyłożyłam palce do twarzy, nabrałam powietrza i wypuściłam z ust strumień wody. Na moje nieszczęście, jedynymi rodzajami jutsu, jakimi mogłam się posługiwać, były te wodne, powietrzne i ewentualnie elektryczne. W ogniu czy ziemi ukrycie było dla mnie czarną magią. Tak więc miejsce, w którym przyszło mi walczyć, działało na moją niekorzyść. Gdy shinobi robił unik, szybko zniknęłam między drzewami otaczającymi polanę. Po prostu go stamtąd zmiotę, a potem dobiję.
            W następnej chwili wyszarpnęłam katanę zza pasa i odwróciłam się gwałtownie. Do moich uszu dobiegł dźwięk uderzającego o siebie metalu, a moja twarz znalazła się tuż przed twarzą mężczyzny.
            - Niezły refleks, jak na dziewczynę. - Kolejny, wstrętny szowinista! Drugą ręką sięgnęłam po kunai i zamachnęłam się, jednak ninja odskoczył lekko w tył, by po chwili ponownie zaatakować. Zasłoniłam się kataną, jednak siła jego uderzenia odrzuciła mnie na ziemię. Nie wiem ile chakry w to włożył, wiedziałam natomiast, że będzie dobrze, jeśli wyjdę z tego cało. On był mistrzem miecza, ja swojego nie trzymałam od dobrych paru miesięcy. Wstałam i spojrzałam na niego wyczekująco.
            - Będziesz tak tam sterczał, czy powalczymy? - rzuciłam, na co tylko się uśmiechnął. Pojawił się obok, jednak nie skierował na mnie ostrza.
            - Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ty jest w tej organizacji. Czy to nie poniżej twojej godności? A może miałaś jakiś powód, by się tak zeszmacić? - Nie spodobał mi się dobór jego słów, ale nie miało to znaczenia. Przełożyłam katanę do lewej dłoni, pochyliłam się i zaatakowałam, prawą wykonując pieczęcie. Obróciłam się, gdy zrobił unik, machnęłam ręką i brzęk stali znowu rozniósł się po polanie, a jego miecz musnął mój brzuch.
  - Suiton. Suishouha. - Fala wody spadła z góry, a shinobi zniknął. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się przede mną i przeciął moje ramię. Syknęłam z bólu, zaatakowałam, a ten wciąż tylko się uśmiechał.
            - Jesteś nowa, co? Marnujesz energię na potężne ataki, a to oznacza, że twoja specjalność to walka długodystansowa. Ponadto, twoje wcześniejsze skradanie się, nasuwa mi na myśl, że możesz być skrytobójcą. To z kolei nie pozwala mi się oddalić. Wybacz. - Jego uśmiech jeszcze bardziej się powiększył, a mnie szlag trafił. Schyliłam się, podparłam ręką i kopnęłam go w brzuch. Gdy stracił równowagę, momentalnie pojawiłam się za nim i tym razem to z jego boku popłynęła krew. Zamrugałam, a on już był oddalony ode mnie o paręnaście metrów. Zmrużyłam oczy. I właśnie o to chodziło. Rzuciłam parę kunai, a gdy ich unikał wyskoczyłam w górę i złożyłam pieczęcie.
            - Fuuton. Mugen Sajin Daitoppa. - Potężna fala powietrza zasłoniła mi widok, słyszałam dźwięk łamanych drzew. Nie ma mowy, by dał radę uniknąć ataku o takim zasięgu.
            No i rzeczywiście. Nie ma to jak walka na odległość. Nucąc pod nosem podeszłam do leżącego shinobi. Wypluł krew i spojrzał na mnie z nienawiścią. - A mówiłeś, że nie możesz się ode mnie oddalić. To, co zrobiłeś, nasunęło mi na myśl, że boisz się zranienia - powiedziałam, naśladując go. - Wybacz, miałeś rację. Mam swoje powody, by być w tej organizacji, a ty pozwolisz mi się wkupić w łaski Lidera. Co za tym idzie... Cóż... - Uniosłam katanę. Mimo wszystko było warto.


            Rzuciłam raport na biurko Pain'a.
            - Gotowe. - Wpatrywał się we mnie, a jego mina była dla mnie nieodgadniona.
            - Nie sądziłem, że ci się uda. - O, w to akurat nie wątpię. - Idź się przebrać, tu jest twój płaszcz, zasłużyłaś. - Uniosłam brwi, gdy mi go podał. Był podejrzanie miły... Nie zamierzałam jednak narzekać, jakby nie patrzeć, moja pierwsza misja zakończyła się sukcesem. Nie byłam jednak z siebie zadowolona. Dopiero po dotarciu do siedziby, jakby uświadomiłam sobie to, co zrobiłam, czy raczej w jaki sposób zrobiłam. To nie było w moim stylu, jednocześnie nie mogłam tego wtedy kontrolować. Całą moją frustrację i gniew wyładowałam na tamtym człowieku i sprawiło mi to niemal przyjemność. Słowa, jakich użył, by opisać to, co robiłam, nie odbiegały od prawdy. Zniżałam się do poziomu, do którego nigdy wcześniej nawet nie chciałam się zbliżyć. Mimo to fakt, że udało mi się go pokonać, dodał mi pewności siebie i zarazem sprawił, że patrzyłam na siebie z niesmakiem.
- ...in. Rin! - Otrząsnęłam się z zamyślenia. Lider zmarszczył brwi, po czym westchnął ciężko. - Przestań się nad tym zastanawiać. Zabijałaś już wcześniej dla ANBU, prawda? To nie różniło się niczym, poza sposobem, w jaki się go pozbyłaś. Przyzwyczajaj się. - Kiwnęłam głową. Może i miał rację, tylko, że wcześniej zabijałam dla wioski tych, którzy na to zasłużyli. Teraz było zupełnie na odwrót.
            - Pójdę już, jestem zmęczona. - Skłoniłam lekko głowę i opuściłam pomieszczenie.
Skierowałam się w stronę swojego pokoju, a jakie było moje zdziwienie, nie wspominając o przerażeniu, gdy przy drzwiach zobaczyłam czekającego Hidana.
            - Złotko! - Uśmiechnął się tak, że ciarki przeszły mi po plecach. - Podobno udało ci się wykonać misję. Nie powiedziałbym jednak, że się postarałaś, patrząc na to, w jakim jesteś stanie. Albo po prostu jesteś tak słaba? - Zazgrzytałam zębami, a siwy kontynuował swoją przemowę. - Serio, żeby dać się zranić jakiemuś podrzędnemu shinobi, jesteś beznadziejna. - Zbliżył się do mnie, gdy splotłam ręce na piersi. Cofnęłam się o krok i walnęłam plecami w ścianę. Zadarłam brodę do góry, patrząc na jego twarz. Raz mu zwiałam, drugi raz też dam radę. - A jednak muszę cię pochwalić. - Wybałuszyłam na niego oczy. Czy ja się przesłyszałam, czy on właśnie powiedział, że musi mnie pochwalić? - Jesteś pierwszą dziewczyną, która nazwała mnie śmieciem oraz pierwszą, która jest tak uparta, że zdradziła wioskę dla jakiegoś świra i zaczęła zabijać dla Missing-ninów. Teraz moje pytanie: Jesteś tak odważna czy głupia?
            Pochylił się i poczułam jego oddech na szyi. W następnej chwili jego usta musnęły moje ramię. Nie było to nieprzyjemne, ale i tak zadrżałam. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, jednak moje ciało nawet nie drgnęło. Zacisnęłam zęby, gdy jego dłoń spoczęła na moim policzku. Patrzył na mnie i uśmiechał się drwiąco. Nim zrozumiałam, co się dzieje jego wargi spoczęły na moich, a ręką objął mnie w pasie. Wiedziałam, że gdy tylko się odsunie nazwie mnie zdzirą i szmatą, ale na ten jeden moment straciłam dumę. Chwyciłam jego płaszcz i przyciągnęłam go bliżej siebie, rozchylając lekko usta, co natychmiast wykorzystał. Jego język przejechał po moim podniebieniu i poczułam, że miękną mi kolana. Dawno tego nie doświadczyłam. Zwyczajnego pożądania, przez które nie obchodziło mnie, kto stoi przede mną. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, a on zjechał drugą dłonią niżej, zahaczając o kołnierzyk mojej koszulki i odpinając jeden jej guzik. To był bodziec, który kazał mi go odepchnąć. Mój oddech był szybki i urywany, natomiast Hidan patrzył na mnie z nieukrywaną satysfakcją.
            - Było blisko, co? - rzucił zadowolony. Gnida. Był zwykłą gnidą, która tylko dobrze całowała.
            - Nie zbliżaj się do mnie więcej - warknęłam zła na samą siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że znajdę się w takiej sytuacji.
            Roześmiał się.
            - A myślałem, że będzie nudno. Nie martw się, nie zbliżę się. - Gdy mnie mijał jeszcze na moment jego ręka spoczęła tuż pod moją piersią i zahaczyła o stanik. - Pamiętaj, jestem tylko od seksu, uczuć szukaj u tego rąbniętego rudzielca. Ale zapewniam cię. Jeszcze sama do mnie przyjdziesz - wyszeptał mi do ucha niskim tonem, a ja zaczęłam nienawidzić się za to, jak na mnie podziałał. No chyba coś mu się uroiło. Ta chwila słabości nie miała prawa więcej się powtórzyć. Nie w tym miejscu i nie z takim prymitywnym kretynem.

         - I jak było? - Rzuciłam jakiemuś niebieskiemu rekinowi pytające spojrzenie. Przerwałam jedzenie śniadania, które, o dziwo, na razie przebiegało spokojnie. Aż za spokojnie. Podniosłam kubek do ust i upiłam łyk kawy.
            - Co masz na myśli? - spytałam.
            - Pytam, czy Hidan dobrze całuje. - Parsknęłam i zaczęłam się krztusić. Przy stole zaległa cisza, tylko raz przerwana czyimś cichym gwizdnięciem. Dopiero po chwili Konan uderzyła mnie parę razy w plecy, a ja odetchnęłam głośno. Zmrużyłam oczy i skierowałam wzrok na Jashinistę. Ten tylko wzruszył ramionami.
            - Nic nie mówiłem - powiedział, najwyraźniej bardzo ubawiony całą sytuacją. Zobaczyłam jak rzuca Sasori'emu złośliwy uśmiech. Cholera jasna! Lalkarz wpatrywał się w niego zirytowany.
            - Straciłem apetyt, to obrzydliwe - powiedział, po czym wstał i wyszedł z jadalni. Zamknęłam oczy, starając się uspokoić.
            - Czyli jednak jesteś zwykłą zdzirą. - Skąd ja wiedziałam, że ktoś to w końcu powie? I już po chwili ten ktoś, mianowicie Deidara, miał przyłożony do gardła mój kunai.
            - Nie zniżaj mnie do takiego poziomu - warknęłam. Miałam bardzo zły humor i nie myślałam o konsekwencjach. Moja dłoń drgnęła lekko i z szyi blondyna pociekła strużka krwi. - Daruj sobie komentarze. - Zabrałam broń i również wstałam. Tak jakby mi było mało problemów.
             Tamten moment... To nie była moja wina. Po prostu nie mogłam się ruszyć, potrzebowałam chwili zapomnienia...


Rozdział V
„Nie daj mu się tknąć”

            Stałam przed pokojem Hidana i czekałam na jego powrót. Odgłos mojego obcasa, uderzającego o kamienną posadzkę co pół sekundy, niósł się echem po korytarzu. Paznokciami stukałam o ścianę za mną i z każdą następną sekundą byłam coraz bardziej zirytowana, by nie powiedzieć 'ostro wkurzona'. Cały ten incydent z pewnością nie wpłynie dobrze na moje nerwy, o psychice nie wspominając. Nic nie szło tak, jak iść powinno. Dlaczego odkąd się tu przeniosłam, to zawsze mnie się najbardziej obrywało? Ci ludzie wściekali się bez poważniejszego powodu. Najpierw ten zbok, który nagle nabrał do mnie sympatii... Nie. To złe określenie. Znalazł sobie zabawę, a co za tym idzie, łaskawie przestał rzucać na mnie obelgami jak podczas naszego pierwszego spotkania. Potem ten blond przygłup, którego od teraz będę omijać szerokim, bardzo szerokim łukiem. Reszty nie znałam, jadaliśmy tylko razem posiłki, a i tak nie zawsze. Jednak, jeśli wszyscy byli tacy sami, to 'dziękuję-postoję'.
            - A ty co? - Odwróciłam głowę w bok i spiorunowałam Jashinistę wzrokiem. Jak zwykle milusi.
            - Otwieraj te przeklęte drzwi - odparłam. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale na jego twarzy pojawił się kpiarski uśmiech, a w oczach zauważyłam niebezpieczne błyski. Cholerny zbol. Podszedł do mnie i oparł rękę o ścianę, tuż obok mojej głowy.
            - Czyżbyś jednak się zdecydowała? Mogłaś powiedzieć wcześniej, odpuściłbym sobie jedzenie - powiedział rozbawionym tonem, a we mnie aż się zagotowało.
            - A co? Jak pojesz, to niedomagasz? - rzuciłam. - Wpuszczaj mnie do środka i przestań bredzić. - Wzruszył ramionami, ale wydawał mi się lekko wyprowadzony z równowagi. No jasne, jeszcze tego mi brakowało, żeby mnie zabił, jak tylko zamkną się za mną drzwi.
            Jego pokój wyglądał jak kaplica. Tak, wiem, że jest oddany tej religii, ale to była chyba lekka przesada. A znak Jashina wielkości okna, narysowany na ścianie, na pewno nie był dziełem kogoś o zdrowych zmysłach. Zmusiłam się, by usiąść na jego łóżku, po czym dla zwiększenia pewności siebie i dystansu między nami założyłam nogę na nogę i splotłam ręce na piersi.
            - Chcę wiedzieć, kto podkablował o tym, co się stało - wycedziłam. Przez moment się we mnie wpatrywał, a chwilę później wybuchnął głośnym śmiechem.
            - Czy to nie oczywiste? Zetsu albo ten dzieciak Tobi. Nikt inny nie zajmowałby się takimi pierdołami - powiedział. Prychnęłam i pokręciłam głową.
            - To nie mógł być żaden z nich - odparłam. Uniósł brwi i oparł się o szafkę stojącą za nim. - Tobi był wtedy u Lidera, a Zetsu od dwóch dni jest na misji. Deidara, Konan i Sasori odpadają. Kto zostaje? - spytałam. On lepiej znał tę bandę idiotów.
            - Nie za bardzo chce mi się wierzyć, że kogoś jeszcze mogłoby interesować coś takiego. - Uśmiechnął się pod nosem. - Może Kisame, zresztą, co za różnica? - Nim zdążyłam się zorientować, co się stało, pojawił się tuż przede mną. Odchyliłam się do tyłu, przełykając ślinę. Dopiero po chwili zauważyłam, że jego kolano jakimś cudem znalazło się między moimi nogami, a ręka na talii. Przeklęłam w duchu i automatycznie znieruchomiałam. O co mu chodziło? Obrał sobie dręczenie mnie za swój życiowy cel? - Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, co właśnie robisz. Mówiłem ci to, prawda? Przy naszej pierwszej rozmowie...
            - Jeśli masz na myśli to, że uważasz mnie za szmatę, to tak. Coś mi się obiło o uszy. - Cała sytuacja przedstawiała się co najmniej nieciekawie.
            Jaką ulgę przyniosło mi czyjeś pukanie. Gdy tylko Hidan odwrócił głowę, odepchnęłam go i popędziłam do wyjścia. Za drzwiami stał Tobi. Zamrugałam zdziwiona, a ten nic nie powiedział, odwrócił się i zaczął odchodzić.
            - Hej! - zawołałam i ruszyłam za nim. - Nie chciałeś czegoś od Hidana? - spytałam. Dzieciak pokręcił głową.
            - Nie. Tobi pomyślał, że Rin-san potrzebuje pomocy. - Zmrużyłam oczy. Coś mi w tym dzieciaku nie grało. Jakoś nie mogłam uwierzyć, że podsłuchiwał. Nie wiedziałam, czemu, ale czułam, że jest z nim coś nie tak. Oczywiście pomijając fakt, że zachowywał się jak kompletny idiota. Gapiłam się na niego i próbowałam coś wymyślić, a ten nagle się roześmiał. - Tobi is a good boy! - On jest ponad moje nerwy.
            Westchnęłam zrezygnowana. W sumie, co mnie to obchodzi?
            - Wiesz gdzie jest Sasori? - Chyba nie było takiej rzeczy, której Mandarynka by nie wiedział.
            - W pokoju Deidary. - No po prostu wspaniale, już mi się chyba odechciało. Jeszcze jedna dobijająca informacja i rozważę powrót do łóżka Hidana. Nie mogłam jednak tego wszystkiego tak zostawić. Musiałam wyjaśnić wszystko Sasori'emu. Oczywistym było, że będzie miał głęboko gdzieś to, co powiem, ale chciałam uspokoić własne wyrzuty sumienia.
            Podreptałam w stronę pokoju skazań i weszłam do niego bez pukania. Momentalnie uchyliłam się przed lecącym kunai. Zignorowałam blondyna, który wpatrywał się we mnie z żądzą mordu i przeniosłam wzrok na Sasori'ego. Jego mina wyrażała co najmniej... niesmak? Zachęcające, nie powiem...
            - Musimy pogadać - powiedziałam. Chwilę milczał, po czym oparł się o łóżko, przy którym siedział.
            - Nie widzę takiej konieczności, idź do Hidana. - Czy mi się zdaje, czy usłyszałam irytację w jego głosie? Uśmiechnęłam się pod nosem.
            - Już u niego byłam - odparłam.
            Chyba przestawałam go rozumieć. Dlaczego miał mi za złe incydent z Jashinistą? Przecież cały mój pobyt tutaj uważał za zabawę, czy nie? Mieszał mi w głowie i nie byłam z tego zadowolona. Drgnął lekko, po czym łaskawie podniósł się z podłogi. Zatrzymał się tuż przede mną i wskazał ręką drzwi, wyraźnie zirytowany, że zastawiam 'Jaśnie Panu' przejście. Przepuściłam go, kręcąc z niedowierzaniem głową. No naprawdę, a podobno faceci to dżentelmeni. Zerknęłam jeszcze na wkurzonego Deidarę i już wiedziałam, że będzie mnie czekała pogawędka z nim. Co z tym gościem było nie tak?
Sasori wszedł do swojego pokoju, a ja zamknęłam za nami drzwi. Odwrócił się i spojrzał na mnie wyczekująco.
            - To z Hidanem, to nie tak jak myślisz. - Znowu prychnął. Weszło mu w nawyk, czy tylko na mnie tak reagował?
            - To nie moja sprawa, po co mi się tłumaczysz? - spytał wyjątkowo oschłym tonem. Podeszłam do niego bliżej, przejechałam palcem wskazującym od jego szyi do podbródka i uśmiechnęłam się chłodno.
            - Bo na mnie warczysz i wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że masz mi to za złe - odparłam. Odtrącił moją dłoń i odsunął się o krok. W jego spojrzeniu dostrzegłam niepewność, zdenerwowanie i  jeszcze coś, czego nie potrafiłam rozpoznać. Może i nie powinnam tego robić, ale powoli denerwowało mnie jego niezdecydowanie. Mógłby wprost powiedzieć, czego chce, a bym to zrobiła. Przez to jak się do teraz zachowywał, nie wiedziałam już, na ile mogę sobie względem niego pozwolić.
            - Nie rób tak - warknął. Westchnęłam zrezygnowana. Zachciało mi się płakać, choć sama nie wiem, czemu. Jak na niego to i tak był miły, a jednak... Zaczynało mnie to męczyć? - Rin... - Odwróciłam głowę w bok. Jeszcze nigdy nie widział moich łez. Nie zamierzałam tego zmieniać. Powoli zamieniałam się w jakąś histeryczkę.
            - Rozumiem, zrobię sobie przerwę. Wybacz, że zawracałam ci głowę - powiedziałam i skierowałam się do wyjścia. Nawet ja wiedziałam, kiedy przestać. Już otwierałam drzwi, gdy stanął za mną, jedną dłonią zakrył mi oczy, a drugą oparł o framugę. Poczułam jego oddech na szyi i mimowolnie zadrżałam. Znowu to robił. Po raz kolejny dawał mi nadzieję, a ja zaczynałam nienawidzić siebie za to, że tak się dawałam.
            - Tylko nie pozwól mu się tknąć - wyszeptał, po czym wypchnął mnie na korytarz. Moje oczy były szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone. Nie wierzyłam, że to powiedział. Zaśmiałam się pod nosem, wyrzucając sobie od kretynek. Naprawdę musiałam być beznadziejna, skoro nie potrafiłam go w takich chwilach zrozumieć, a mimo to wciąż zostawałam przy nim.
- Sonoko, Lider chce cię widzieć. - Spojrzałam za siebie. Wysoki brunet wpatrywał się we mnie z obojętną miną. Kiwnęłam głową i skierowałam się do gabinetu Paina, a on poszedł za mną.


Rozdział VI
„Co byś zrobił, gdybym…?”

  - Wzywałeś? - Weszłam do gabinetu Lidera z mieszanymi uczuciami. Po pierwsze, zakłócał moje chwile szczęścia, a po drugie, nie byłam w nastroju na żadną misję. No i czy to nie za prędko? Dopiero, co wróciłam z poprzedniej.
  - Tak. Chcę, byś odwiedziła Ame-gakure. - Znieruchomiałam. Uchiha stojący obok spojrzał na mnie jakby od niechcenia.
  - Po co? - Nie chciałam już nigdy wracać do tej wioski. Wiązało się z nią zbyt dużo wspomnień, a o niektórych wolałam nie pamiętać. Czy raczej byłam pewna, że nie dam rady się z nimi zmierzyć. To było coś ponad moje siły i jedyne, czego chciałam, to zapomnieć.
  Pain przyglądał mi się przez moment i ogarnęło mnie dziwne uczucie, że nie chce mi czegoś powiedzieć.
  - Wiem, że to nie będzie dla ciebie nic przyjemnego ani łatwego, jednak na chwilę obecną tylko ty się nadajesz. Masz jeszcze swoją maskę ANBU? - Kiwnęłam głową. - To dobrze. Oddziały specjalne niemal wszystkich wiosek mają w tej wiosce trening i testy. Już cię zapisałem. Macie zrobić zwiad i odkryć jak najwięcej nazwisk w ciągu trzech tygodni. Na koniec podejdziecie do egzaminu, nieco rozrywki też się wam przyda. - Rozrywki? On to nazywał rozrywką? Doskonale wiedziałam, jak wyglądają treningi w Ame. Dwa tygodnie znęcania się nad nowymi kandydatami do oddziałów. Testy psychologiczne raz w tygodniu, a na sam koniec egzamin, który wyłania najsilniejszych. Na ponad sto osób przeżywało jakieś trzydzieści. Nie rozumiałam, dlaczego przywódcy wiosek w ogóle wysyłają tam swoich shinobi. Dobre szkolenie nie musiało przecież polegać na wzajemnym mordowaniu się.
  Nie wiem, co Lider chciał osiągnąć, ale najwyraźniej próbował mnie dobić. Nie dość, że wysyłał mnie do miejsca, w którym mieszkańcy mnie znali, to jeszcze najwyraźniej nie traktował wszystkiego poważnie.
  - Pójdą z tobą Itachi, który sam był kiedyś w ANBU więc wie, czego się spodziewać i Sasori, tak dla towarzystwa. Poza tym, oprócz waszej dwójki, tylko on ma trochę oleju w głowie. - Rudy uśmiechnął się złośliwie. - Chociaż o tobie niekoniecznie można tak powiedzieć. Ruszacie dziś wieczorem. 
  - Nie wiesz, co robisz - powiedziałam cicho. Odwróciłam się i opuściłam jego gabinet. Gorzej już być nie mogło. W całej tej sytuacji nie widziałam nic zabawnego. Skoro wiedział, że byłam mężatką, to czemu mnie tam wysyłał? Musiał też zdawać sobie sprawę, że właśnie w Ame wszystko się zaczęło i skończyło. Za nic nie chciałam do tego znowu wracać.

  - Słyszałem o twojej misji. Pewnie się bardzo cieszysz, un. - Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Deidarą, który, o dziwo, nie wyglądał jakby chciał mnie rozdeptać. Jakoś nie miałam siły się z nim użerać.
  - Co chcesz? - Bo chyba nie przyplątał się tu tylko po to, by mi to powiedzieć.
  - Nic takiego. Ale wiesz... ludzie robią różne rzeczy, gdy w grę wchodzą wspomnienia, un. - Drgnęłam i spojrzałam na niego zirytowana. Znowu coś mi nie grało. Nabrałam niemal całkowitej pewności, że Lider nie powiedział mi wszystkiego. No i skąd Deidara wiedział cokolwiek o moich wspomnieniach? Nie miał najmniejszego prawa wtykać się w nie swoje sprawy. Normalnie bym się na niego wkurzyła, ale w tamtej chwili było mi wszystko jedno.
  - Nie odejdę stąd, jeśli to masz na myśli - wycedziłam, na co tylko się roześmiał.
  - Jeszcze zobaczymy, un - odparł, zostawiając mnie wyjątkowo skołowaną.
  Poszłam do kuchni i nalałam trochę sake do kieliszka. Dziękowałam, że mam mocną głowę i mi nie zaszkodzi. Opadłam na krzesło i nagle odechciało mi się wszystkiego. Powinnam się pakować i przygotowywać na misję, ale prawdę powiedziawszy, miałam to wszystko głęboko w dupie.

  - Idziemy? - Przymocowałam katanę do pasa, maskę zawiesiłam na szyi i spojrzałam na nich wyczekująco. Uchiha czytał jakieś papiery, a Sasori gapił się w ziemię. Nie odzywali się do siebie i nie wyglądali, jakby mieli zamiar gdziekolwiek się ruszyć. Itachi podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
  - Jesteś pewna, że będziesz w stanie wykonać to zadanie? - spytał. Wyraźnie się wahał, czy wziąć mnie razem z nimi. Gdybym zaprzeczyła, to jestem pewna, że przekonałby jakoś Lidera, by mi odpuścił i pozwolił zostać w siedzibie. Jednak mimo wszystko nie chciałam, żeby lalkarz zaczął coś podejrzewać. Już teraz wyglądał na zdziwionego i wpatrywał się we mnie zaintrygowany. On był osobą, która nie miała prawa niczego się dowiedzieć. Jak dotąd powiedziałam mu jedynie, że dawno temu mój chłopak zmarł. I tak miało pozostać do samego końca.
  - Będę. Nie przejmuj się - odparłam, wymuszając lekki uśmiech.
  Skłamałam. Nie miałam żadnej pewności, że tuż przed bramą wioski nie odwrócę się na pięcie i nie ucieknę. Ani, że nie zawalę podczas egzaminu czy ćwiczeń. Ani, że nie będą musieli się mną zajmować, bo nie będę w stanie nic zrobić.

  Podeszliśmy do jakiegoś shinobi w podeszłym wieku, który odhaczał numery przybyłych drużyn.
  - Suna-gakure, tak? - Kiwnęliśmy głowami i czekaliśmy na jego dalsze instrukcje. Dziwnie było mieć znów maskę na twarzy. Ograniczona widoczność nie pozwalała mi się zbytnio rozejrzeć, ale jakoś nie przeszkadzało mi to. Miałam wrażenie, że znowu jestem sobą, że nigdy nie miałam nic wspólnego z Akatsuki, że nie zdradziłam swojej wioski, Sasori siedzi w domu babci Chiyo i majstruje coś w piwnicy, a ten stary pryk Kazekage gnije w biurze i narzeka, jacy to jesteśmy beznadziejni. - Jutro zaczynacie na polu numer cztery. Wasz sensei pojawi się o siódmej rano. - Oho. Zaczyna się.
  Oddaliliśmy się pod ścianę i w końcu mogłam przyjrzeć się innym. Jak dobrze, że miałam pamięć fotograficzną. Wszystkim wydawało się, że z nimi ich tożsamość nie może zostać odkryta. Co za bzdura. Każdy członek dostawał zestaw identycznych masek. Po nich rozpoznawali ich dowódcy. Jednocześnie, jeśli raz poznało się, kto się pod jaką skrywa, informacje te mogły sprowadzić na tę osobę śmierć. Zwykły kawałek porcelany czy gipsu, a wszyscy wiązali z nim nadzieję na przeżycie.
  - Hatake Kakashi. - Szturchnęłam Itachi'iego, wskazując na mężczyznę w kącie. - Tuż obok niego Imari Hiroi z Suny i Miko Yonai z Kiri, o ile mnie pamięć nie myli. Reszty nie rozpoznaję. - Poza nami w salce było jeszcze około trzydziestu osób, jednak większość z nich wyglądała na nowicjuszy. Pozorny spokój, a jednak co chwilę ktoś zaczynał tupać nogą, drapać się po ramieniu, kiwać się. Byli wyraźnie zestresowani, jednak nie mogło mnie to dziwić, sama też tak kiedyś wyglądałam. Jeżeli dowódca ANBU uświadomił ich, czego mają się spodziewać, to i tak zachowywali się całkiem spokojnie. - Powinniśmy już iść. - Odkąd weszliśmy, czułam na sobie czyjś upierdliwy wzrok, który jakby wywiercał mi dziurę w plecach. Nie miałam pojęcia, do kogo należał, ale zaczynał mnie irytować. No i chciałam mieć już tę głupią misję za sobą.
  - Racja, chodźmy. - Sasori westchnął ciężko. Miałam nieodparte wrażenie, że jemu też się to wszystko nie podoba. Od ostatniej rozmowy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, ale to nawet dobrze. Samo przebywanie w jego towarzystwie było dla mnie niezręczne i tylko obecność Itachi'ego powstrzymywała mnie od ucieczki.
  Opuściliśmy pomieszczenie, co przyniosło mi niemałą ulgę. Na samą myśl, że mam tam wrócić przed samym egzaminem, robiło mi się niedobrze.
  - Zakwaterujcie nas w jakimś hotelu, ok? A ja pójdę się rozejrzeć - odezwałam się. Uchiha mruknął coś pod nosem na zgodę. - Mam prośbę. - Zatrzymali się i spojrzeli na mnie wyczekująco. - Jakiś drogi. Tak cholernie drogi, że ten głupi Lider się nie wypłaci! - Zaśmiałam się głośno, a po chwili jęknęłam pod nosem. Zaczynało mi odbijać, gadałam jak jakaś wariatka... Miałam dość. Oddaliłam się od nich zrezygnowana.
  To nawet nie tak, że nie chciałam do Ame przychodzić. Po prostu mnie to przerażało.
  - Coś cię gryzie. - Zerknęłam przez ramię i uśmiechnęłam się lekko.
  - Musi ci się strasznie nudzić, skoro poszedłeś za mną. - Lalkarz prychnął cicho.
  - Tylko się dziwię, że nie zachowujesz się tak samo męcząco jak zawsze. Zaczęło mnie to zastanawiać. - Zabawny jest. Nie byłam w humorze na docinki, ale w jego przypadku zawsze mogłam zrobić wyjątek.
  - Niesamowite, aż tak się o mnie martwiłeś?
  - Skończ bredzić i zejdź na ziemię - warknął. No i skończyło się łagodne traktowanie.
  - Jak zawsze milusi - rzuciłam ironicznie.
  - Widzę, że wracasz do normalności. - Głupi gbur. Żałowałam, że nie widzę jego twarzy, schowanej pod maską. Byłam ciekawa, jaką ma minę, czy naprawdę się przejmował, czy tylko z nudów mi dokucza.
  - Co byś zrobił, gdybym zniknęła? - Nie zamierzałam tego powiedzieć. To pytanie samo wypłynęło z moich ust, a odpowiedź Akasuny nie miała dla mnie większego znaczenia.

* 4 lata wcześniej - Ame-gakure *
  - Gotowa? - Kyo patrzył na mnie wyczekująco, czekając aż się spakuję.
  - Twoi przełożeni będą wściekli - odparłam, zarzucając plecak na ramię. – Pamiętasz, co mówili? Nie chodzi się z rodziną na misje, bo to powoduje, że nie potrafimy właściwie ocenić sytuacji - wyrecytowałam. Wzruszył tylko ramionami i ziewnął.
  - Nie jesteśmy spokrewnieni, jesteśmy tylko małżeństwem, to się nie liczy - powiedział. Na moim czole wyskoczyła żyłka i sekundę później ciągnęłam go za ucho.
  - Co to miało znaczyć, hę? Tylko małżeństwem? Uh... poczekaj no tylko... - Roześmiał się i jakoś udało mu się uwolnić.
  - Spokojnie, nie denerwuj się tak. - Prychnęłam, lekko rozbawiona. Włożyłam do plecaka ostatni zwój i ruszyłam w stronę drzwi.
  - Rin? - Przystanęłam z ręką na klamce i odwróciłam się do niego przodem. Jego wyraz twarzy, spojrzenie, nie wyrażały kompletnie nic. Znowu wyglądał jakby nic go nie obchodziło. - Co byś zrobiła, gdybym zniknął? - Na moment się spięłam, a po chwili spojrzałam na niego chłodno.
  - Nic - powiedziałam. Skłamałam.
  Uśmiechnął się jakby drwiąco, ale kiwnął głową.
  - Widzimy się na miejscu. - Mrugnęłam i już go nie było. Zadawał mi to pytanie wiele razy, a moja odpowiedź zawsze brzmiała tak samo. Gdyby była inna, już dawno by odszedł. Shinobi miał dbać tylko o siebie i nie przejmować się losem innych ninja, nawet, gdy ginęli. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę doskonale, oszukiwaliśmy się mówiąc, że nie zareagujemy, gdyby któremuś z nas coś się działo. Że wycofamy się i nie będziemy narażać.


Rozdział VII
„Gdy prawda bywa bolesna”

            Co byś zrobił, gdybym zniknęła?
            Na moment ucichł, a po chwili odwrócił się do mnie tyłem i zaczął odchodzić.
            - Ty też? - spytał. Westchnęłam. Nie tak miałam to rozegrać, a tymczasem mój humor z każdą sekundą tylko się pogarszał. Nigdy nie brał moich słów na poważnie, dlaczego akurat tym razem musiało mu się odwidzieć? Poza tym... nie taka miała być odpowiedź.

            - I co zamierzasz? - Spojrzałam w bok lekko zaskoczona. Konan usiadła obok mnie na trawie i oparła się o pień drzewa.
            - W związku z czym? - Nie wiedziałam czy ma na myśli Sasori'ego, misję, czy Kyo. Usłyszałam westchnienie, a po chwili poczochrała mnie po głowie.
            - Z Sasorim, głupku. Nadal nie zamierzasz mu powiedzieć, co się kiedyś działo? - Czułam, że prędzej czy później padnie z jej ust to pytanie, ale niestety nie znałam na nie jeszcze odpowiedzi. Gdybym tylko wiedziała, jak zareaguje lalkarz, nie wahałabym się przez tak długi czas.
            - Teraz nie. Może po misji - odparłam.
            - Im dłużej będziesz zwlekać, tym bardziej wszystko się zepsuje. W najgorszym wypadku straci do ciebie zaufanie. Rin... o takich rzeczach się mówi.
            Wstałam i rzuciłam jej znudzone spojrzenie.
            - Wiem to. - Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nie musiała mi o tym przypominać. Powoli zaczynało mnie to wkurzać. Czemu wszyscy musieli się wtykać w moją przeszłość? Nie mogli zająć się własnymi sprawami? Kiedy ją poznałam była dokładnie taka sama. Niby miła, ale potrafiła trafnie wytknąć błąd, nie zważając przy tym na swe słowa.

* 4 lata wcześniej - Ame-gakure *
            - Będziesz tak tu siedzieć? - Podniosłam wzrok na kobietę stojącą przede mną. Miała krótkie, niebieskie włosy, ubrana była w czarny płaszcz z czerwonymi chmurami. Akatsuki. Zadaniem członka ANBU było ją złapać lub zabić. Jednak moje ciało nawet nie drgnęło, patrzyłam na nią tylko, a ona przechyliła głowę lekko w bok. Oparła się o nagrobek, przed którym stała i na jej twarzy ujrzałam wyraz współczucia, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nienawidziłam, gdy ktoś się nade mną litował. 
            - Możesz zabrać ręce? - Ton mojego głosu był wyjątkowo nieprzyjemny, ale mało mnie to interesowało. Chciałam tylko, aby sobie poszła. Nie ruszyła się.
            - Wydaje ci się, że świat się zawalił, co? Żałosne. Gdybyś nie podjęła tej decyzji, nic by mu się nie stało, miałby szansę przeżyć. Ale tobie zachciało się zgrywać bohaterkę, oddawać za kogoś życie. Myślisz, że chciał cię taką widzieć? Co za porażka.
            Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się tuż za nią, przystawiając kunai do pleców.
            - Zamknij się - wycedziłam. Jakaś obca kobieta prawiła mi kazania. Co ona mogła wiedzieć? Każdy zrobiłby na moim miejscu dokładnie to samo, żeby nie stracić ukochanej osoby.
            - Nie masz już chęci ani siły, by ze mną walczyć. Tak samo jak nie masz siły by żyć. Poddałaś się. - Otworzyłam szerzej oczy, gdy podniosła głos. - Czyli jego śmierć poszła na marne?! - Cofnęłam się, a ona stanęła przodem do mnie i splotła dłonie na piersi. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, który po chwili sprawił, że osunęłam się na kolana.
            - O niczym nie wiesz... - wymamrotałam. Zapiekły mnie oczy i nim się obejrzałam łzy spłynęły po moich policzkach, po czym skapnęły na ziemię. Przecież chciałam dobrze, zależało mi tylko na spokoju. Pragnęłam być przy nim i chronić go, więc dlaczego skończyłam w ten sposób? - Nie masz o niczym pojęcia! Nie waż się mówić takich bzdur! - Nie zamierzałam krzyczeć, a przynajmniej nie w takim miejscu. To po prostu było ponad moje nerwy, w tamtej chwili marzyłam jedynie o tym, by zniknąć. - Co mam niby według ciebie teraz zrobić? - Spojrzałam na nią, chwytając koniec jej płaszcza. - Jak mam sobie bez niego poradzić?!
            Widok przysłonił mi czarny materiał, gdy kucnęła i objęła mnie mocno.
            - Rób wszystko, by widział, że jesteś szczęśliwa. Że te wspaniałe wspomnienia, które dzięki niemu zdobyłaś dały ci siłę, a jego śmierć nie oznacza twojego końca. Pokaż mu, że nadal jesteś kobietą, która była go warta.
            Zacisnęłam zęby, gdy kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy. To nie tak miało być... Potem jedynym, co zapamiętałam, był mój krzyk i jej ręce, podtrzymujące mnie.

* Teraźniejszość - Ame-gakure *
            - Chcę, abyście pokazali mi wasze umiejętności. Będziecie walczyć z Jounin'ami naszej wioski, tylko przy pomocy taijutsu i białej broni. Żadnego ninjutsu czy genjutsu. Ty tam! - Nasz nowy trener wskazał na mnie palcem. - Widziałem, że masz katanę. Natychmiast ją wyciągaj i na lewy koniec pola treningowego. Zmierzysz się z nim! - Kiwnął głową w stronę shinobi stojącego pod drzewem. Mężczyzna minął mnie bez słowa, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko podążyć za nim. Jego twarz była zakryta do połowy bordową chustą, włosy miał brązowe, a oczy niebieskie. Naprawdę dziwne połączenie. Był ode mnie wyższy, choć niewiele.
            - Nie dam ci forów tylko, dlatego, że jesteś kobietą. - Zaczynałam się do tego przyzwyczajać. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, zaatakował bez żadnego ostrzeżenia. Jak widać styl treningu uległ zmianie, bo gdy byłam tu ostatni raz, walka polegała na szlifowaniu umiejętności, a nie dowaleniu przeciwnikowi. Wyszarpnęłam katanę i zablokowałam cios. W jednej ręce trzymał krótki sztylet, a drugą sięgał za plecy. Momentalnie odskoczyłam w tył. Ninja wyciągnął tylko kunai. Zdziwiło mnie to nieco, ale darowałam sobie komentarz. Zbliżyłam się do niego, a gdy rzucił we mnie bronią schyliłam się lekko, odbiłam od ziemi i uderzyłam z góry. Do moich uszu dobiegł ten specyficzny dźwięk stykającego się ze sobą metalu, którego tak nie znosiłam. Nie widziałam najmniejszego sensu w takiej walce. Rozumiałam, że chcą nas przygotować do końcowego testu, ale tego typu sposób był po prostu idiotyczny.
            Kątem oka dostrzegłam Itachi'ego i Sasori'ego, którzy wyglądali, na co najmniej znudzonych, choć ich przeciwnicy bardzo się starali. Zachciało mi się śmiać. No jasne, czego ja się spodziewałam? Że Akatsuki miałoby problemy z byle Jounin'ami? Co ja, głupia jakaś? Coż, sama też powinnam dać z siebie wszystko. Ledwo uniknęłam draśnięcia, przechyliłam się do tyłu, podparłam na dłoni i uskoczyłam. Niezauważalnie złożyłam jedną ręką kilka pieczęci i zniknęłam mężczyźnie z oczu. Nim zdążył zareagować, moja katana przeszła przez jego bok. Splunął krwią, a ja odsunęłam się i wytarłam ostrze o bluzkę. Nie odbiło mi jeszcze na tyle, żeby nie wykorzystać do wygranej każdego dostępnego chwytu. Samo bycie shinobi oznaczało zwykłe oszukiwanie, co za tym idzie, nie zamierzałam się przed tym powstrzymywać.
            - Co ty wyprawiasz?!
            Spojrzałam w bok i czekałam, aż trener do mnie podejdzie.
            - Mieliście walczyć! Nikt nie mówił o zabijaniu się nawzajem! - Hę?! Że co proszę?
            - Słucham? Daj spokój, przecież go nie zabiłam. - Przeniosłam wzrok na rannego mężczyznę, który właśnie powoli wstawał. - To tylko draśnięcie, przestańcie robić z siebie niedojdy - warknęłam. Co to miało być, do ciężkiej cholery?! - Żałosne. Jeśli tak mają wyglądać te ćwiczenia, to żegnam, zawołajcie mnie na egzamin - dodałam zirytowanym tonem. Uchiha pokręcił głową wyraźnie zrezygnowany.
            - Jesteś teraz moją podwładną, więc zachowuj się jak należy! Przed samym testem nikt nie może zginąć, jasne?! - Miałam dość wrzasków tego starego pryka. Od kiedy zrobili się tacy małostkowi? Mój miecz jakoś sam znalazł się przy jego szyi.
            - Uważaj na to, co mówisz, staruchu - wycedziłam lodowatym tonem. - Tracę tu czas na jakimś treningu dla przygłupów, a wy nawet nie zabraliście się do tego na poważnie. Nic dziwnego, że potem tyle osób ginie, skoro najpierw się z nimi cackacie, a potem... - Umilkłam. No jasne, to przecież takie oczywiste. Taki był cel treningów w Ame.
            Co roku ginęli na nich ANBU różnych wiosek, ale rzadko kiedy pochodzili oni z Deszczu. Cieszyłam się, że maska zasłaniała moją twarz, gdy pojawił się na niej drwiący uśmiech. Czułam, że zaczynam dostawać znieczulicy na to, co dzieje się z innymi i nie było to zbyt przyjemne.
            - Przyjdę jutro, na dzisiaj pasuję -  powiedziałam już spokojnie.

            Zawahałam się i moja zaciśnięta w pięść dłoń zatrzymała się tuż przed drzwiami. W końcu wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Usłyszałam kroki, a po chwili w progu stanęła starsza kobieta, która na mój widok znieruchomiała.
            - Dobry wieczór, pani Reino - przywitałam się.
            - Rin... Rin, kochanie! - Zamknęłam oczy, gdy objęła mnie mocno. Nie miałam zamiaru więcej się z nią widzieć i gdyby nie okoliczności, na pewno nie przyszłabym do jej domu.
            Sonoko Reina, matka Kyo. Pasemka siwych włosów wystających z wysoko zrobionego koka nie odjęły jej urody, nadal była piękną kobietą, którą szanowałam. Podobno teściowe są straszne. Ona też taka była, a zaakceptowała mnie chyba dopiero po śmierci syna. O ile w ogóle.
            - Jak dobrze cię widzieć, wchodź! - Przepuściła mnie w progu i zaprowadziła do kuchni. Rozejrzałam się i na moich ustach na moment pojawił się cień uśmiechu. Nic się nie zmieniło odkąd wynieśliśmy się z Kyo z tego miejsca. W końcu nie wypada mieszkać z rodzicami. - Herbaty?
            - Poproszę - odparłam. Jak się spodziewałam, zapanowała niezręczna cisza. Nie wiedziałam, ile mogę powiedzieć, by nie sprawić jej przykrości. Poza tym, nie miałam nawet, o czym z nią rozmawiać przed przejściem do sedna sprawy.
            - Ile to już lat... - Przygryzłam wargę, widząc w oczach kobiety łzy. Nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią, zresztą ze mną było tak samo.
            - Dwa. - Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła i z trudem opanowałam tę przemożną chęć opuszczenia jej domu. - Pani Reino... chcę panią o coś zapytać. - Spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili pokiwała głową.
            - Wiem, o co chodzi. Chcesz sprawdzić świątynne zapiski, prawda? - A więc o wszystkim wiedziała...
            - Dlaczego? - Wstałam, przez przypadek przewracając krzesło. - Skoro wiedziała pani, co wyprawiają władze wioski, to dlaczego nic pani nie zrobiła?! - Znowu dawałam się ponieść emocjom, jednak w chwili, gdy dotarło do mnie, że mogła zapobiec jego śmierci, przestawało to mieć jakiekolwiek znaczenie.
            - Spokojnie, Rin. Nic nie dałabym rady zrobić. Nie powiem ci, dlaczego, bo nie mogę, ale pozwól, że wyjaśnię całą resztę. Celem egzaminu jest jak największe zmniejszenie liczby shinobi z oddziałów specjalnych innych wiosek. Nie zawsze tak było, dopiero ze zmianą głównodowodzącego wszystko się posypało. Kyo się o tym dowiedział. Przez przypadek, ale jednak. Jedynym ich wyjściem, by utrzymać to w tajemnicy, było zabicie go. Dlatego dostałaś tamtego dnia taką, a nie inną misję. Wiedzieli, że on pójdzie z tobą, reszta zadania również była do przewidzenia, zważywszy na to, jak bardzo wam na sobie zależało. Ci missing-nin, którzy was wtedy zaatakowali byli shinobi z Ame. Dlatego byłam przeciwna waszemu związkowi. Bo dopóki cię nie było, Kyo łatwiej było się z nimi mierzyć. Dopóki się nie pojawiłaś, wszystko było dobrze. - Uśmiechnęła się smutno, a we mnie aż się zagotowało.
            - Co to ma być? Uważasz, że to wszystko załatwi? - Podeszłam do niej i uderzyłam w twarz. Nawet nie drgnęła, by się osłonić. - Twój syn zginął, bo nic nie zrobiłaś, a teraz próbujesz zwalić całą winę na mnie?! Nie żartuj sobie!
            - Ty go zabiłaś, nie ja! - Zacisnęłam dłoń w pięść i wrzasnęłam.
            W mojej dłoni natychmiast znalazł się kunai, który jednak nie dotarł do celu. Poczułam silny uścisk na nadgarstku, ktoś zasłonił mi oczy i odsunął kilka kroków w tył.
            - Uspokój się. - Wszystko słyszał. Zadrżałam. Dowiedział się, znienawidzi mnie. - Rin!
            Ręce obejmujące mnie mocno, zupełnie jak Konan cztery lata temu. Stanowczy szept przy uchu, a w głosie żadnego wyrzutu, jedynie zdenerwowanie.
            - Sasori. - Chwyciłam jego dłoń i odsunęłam ją od twarzy. Spojrzałam na niego wystraszona. - Przepraszam... Ja nie chciałam! - Pokręcił tylko głową.
            - Głupia! Naprawdę jesteś beznadziejna! - Oparł się o moje ramię i westchnął. - Wiedziałem o wszystkim. - Skamieniałam. Więc przez ten czas, kiedy robiłam sobie wyrzuty, że mu nie powiedziałam o tym, co było... Czyli to wszystko było niepotrzebne? - Nie myślisz chyba, że zająłbym się kimś, o kim nic nie wiem. - Przyłożyłam dłoń do ust i zaśmiałam się, połykając przy okazji własne łzy.
            - Co za porażka - wydusiłam z siebie.
            - Ha! No proszę! Już znalazłaś sobie nowego! Mój syn nic dla ciebie nie znaczył, wstrętna dziewucho! - Reina odsunęła się do tyłu, a ostatnim, co usłyszałam, był trzask drzwi i już jej nie było.
            - Wygląda na to, że nasza misja zostaje odwołana. Ta kobieta ma powiązania z władzami wioski, pewnie biegnie im o nas powiedzieć. - Sasori odwrócił mnie przodem do siebie i pokręcił głową. - Co ci odbiło, żeby samej łazić po tej chorej wiosce, co?
            Unikałam jego wzroku. Wiedział, a mimo to nic o tym nie wspomniał. Nic dziwnego, że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Po raz kolejny poczułam się bezsilna, bo znowu traciłam to, co dla mnie ważne.
            - Rin! - Chwycił mój podbródek i zmusił, abym spojrzała w jego oczy. Nie widziałam w nich niechęci czy nienawiści. Nie dostrzegłam w nich nic, a jednak wydawały się spoglądać na mnie z jakimś pozytywnym uczuciem.
            - Przepraszam, że się w tobie zakochałam. - Sama nie wiem, dlaczego akurat to zdanie wypłynęło z moich ust. Lalkarz uśmiechnął się lekko.
            - Głupia.


Rozdział VIII
‘’Nic nie jest za darmo’’

           Tępy ból głowy, zapach stęchlizny i mokra podłoga. To właśnie były pierwsze rzeczy, które rozpoznałam, gdy się ocknęłam. Moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale po kilku próbach udało mi się usiąść. Dotknęłam dłonią skroni i poczułam coś lepkiego. Katana leżała tuż przed moimi nogami, ale poza nią, nie miałam przy sobie żadnej broni. Rozejrzałam się skołowana. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, a drzwi zostały zabite deskami. Odrapane ściany i kilka łóżek szpitalnych, z których zwisały cienkie paski z klamrami. Panował półmrok, jedynie parę świeczek, stojących na małym stoliku, oświetlało postać siedzącą obok. Kobieta w bordowym, kwiecistym kimonie obserwowała mnie uważnie, a na jej ustach błąkał się drwiący uśmiech. Miała długie, czarne włosy i jaskrawo różowe oczy, a na jej czole widniał ochraniacz z symbolem Iwa-gakure. Choć była naprawdę piękna, to coś w jej wyrazie twarzy uważałam za skrajnie odpychające. Skrzywiłam się nieznacznie, na co cicho się zaśmiała.
            - Kim jesteś? - spytałam i powoli zaczęło do mnie docierać, jak znalazłam się w tym miejscu.
            - Yaramashi Yuuko. A ty, moja droga, chyba nie do końca rozumiesz powagę sytuacji - odparła rozbawiona. Oparła twarz na dłoni i przekrzywiła głowę w lewą stronę.

* Dwie godziny wcześniej *
         - Kończymy misję? - spytałam, idąc koło Sasori'ego, który wyglądał, jakby zaraz miał kogoś udusić. Wiem, że zawaliliśmy przeze mnie misję i dostanie nam się za to od Lidera, ale bez przesady, jeszcze pięć minut wcześniej był miły...
            - Nie. Mam informację od Uchihy, że zajął się tą kobietą. Możemy spokojnie kontynuować - powiedział.
            - To czemu jesteś taki wkurzony? - Było to, co najmniej idiotyczne z mojej strony, bo przystanął i spojrzał na mnie z mordem w oczach.
           - Bo jesteś głupsza niż ustawa przewiduje! Po jaką cholerę do niej szłaś?! - wybuchnął. Umilkłam na moment. Nieważne, jak bardzo chciałam mu powiedzieć o egzaminie, nie mogłam tego jeszcze zrobić. Pokręciłam więc tylko głową.
            - Tak sobie - mruknęłam. - Skoro możemy dokończyć zadanie, to możesz już iść spotkać się z Itachim, a ja dołączę do was później. Chcę jeszcze zrobić jedną rzecz - dodałam, czekając na kolejną falę wrzasków. Nic takiego jednak nie nastąpiło, lalkarz prychnął jedynie pod nosem i machnął na mnie ręką, powoli się oddalając.
          Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się w stronę obrzeży wioski. To właśnie tam znajdowała się stara, opuszczona świątynia, w której składowano wszystkie ważne dokumenty i zwoje. Z tego, co mówił kiedyś Kyo wynikało, że nikt się do niej nie zbliżał od kilkudziesięciu lat, nie wiedzieliśmy jednak, dlaczego. Nikt nigdy o niczym nie wspominał, zupełnie, jakby był to temat tabu. Gdy stanęłam przed wejściem do niej, przestało mnie to dziwić. Ciarki mnie przeszły na samą myśl, że mam wejść do środka. Brama była w połowie połamana, drewniane kolumny odrapane, amulety ochronne poszarpane, a przez korony drzew rosnących naokoło nie przedostawało się ani trochę światła. Na świątynnych ścianach, czerwoną farbą napisano coś w języku, którego nie rozumiałam. Już miałam zrobić krok w przód, gdy kątem okaz zauważyłam cień, wychodzący zza drzewa. Sięgnęłam po katanę, ale nim zdążyłam się całkiem odwrócić, poczułam ostry ból na skroni i obraz momentalnie mi się rozmazał.


          - Jesteś pierwszą osobą od wielu lat, która miała tupet, by się tu pojawić. Jak sądzę nie jesteś stąd. Jak ci na imię, dziewczynko? - Choć kobieta nie wyglądała na więcej niż trzydzieści lat, jej sposób bycia sprawiał wrażenie, jakoby była znacznie starsza.
            - Dlaczego tu jestem? - Wstała, podeszła bliżej i kucnęła przede mną.
            - Odpowiedz łaskawie na moje pytanie - wycedziła, a ton jej głosu przyprawił mnie o dreszcze. Wyprany z emocji, lodowaty. Sprawił, że na moment wstrzymałam oddech i dotarło do mnie, że moja sytuacja nie przedstawiała się najlepiej i jeśli szybko czegoś nie zrobię, prawdopodobnie zginę.
            - Sonoko Rin. - Twarz brunetki stężała, a usta zacisnęła w wąską linię.
            - Co to ma znaczyć? Czyli jednak jesteś stąd. - Pokręciłam głową.
           - Jestem z Suny. - Zmrużyła oczy i znowu zaczęła mi się przypatrywać. Nie potrafiłam pojąć, o co jej chodziło, kim była i czego ode mnie chciała. Nie powiem też, że chciałam wiedzieć. Pragnęłam tylko znaleźć się od niej jak najdalej.
            - Rozumiem. Cóż, to nie zmienia faktu, że zaczęłaś należeć do tej rodziny. - Wyprostowała się, usiadła na krześle stojącym pod ścianą i założyła nogę na nogę, splatając ręce na piersi. - A teraz pozwól, że coś ci wyjaśnię. - Wyczułam rozgoryczenie w jej głosie, gdy zaczęła mówić. - Wiesz, że jeszcze do niedawna, czyli do zmiany głównodowodzącego ANBU, to właśnie klan Sonoko rządził siłami obronnymi włoski? Przez dziesiątki lat, shinobi byli przez nich gnębieni, trenowani aż nie padli z wycieńczenia, a gdy zaczynali się buntować lub spadała ich efektywność w walkach, po prostu ich wyżynano. Dopiero pięćdziesiąt lat temu się to zmieniło. Reina Sonoko, wtedy jeszcze młoda kunoichi, miała zaledwie szesnaście lat. Pomagała swojemu ojcu prowadzić w tej świątyni eksperymenty, mające na celu zwiększenie siły shinobi. A gdy skończyła dziewiętnaście lat przejęła ten "rodzinny interes". Byłam jedną z kobiet, które ściągnięto, aby użyć ich organów. Nie mam pojęcia, po co. Godzinę przed operacją, do pokoju, w którym leżałam, wpadła jakaś mała dziewczynka, która pomalowała na moich rękach jakieś dziwne znaki, po czym wyszła. Obudziłam się następnego dnia. Leżałam w poszarpanych ubraniach na skraju lasu i wyglądałam dokładnie tak, jak wyglądam teraz. Z jednym wyjątkiem, wszystko było na swoim miejscu. - Odsłoniła kimono, ukazując swoje żebra. Rozchyliłam lekko usta i wzdrygnęłam się. Jej skóra była poszarpana, ciało pokrywały blizny, a niektóre kości wyglądały na źle zrośnięte. Przygryzłam wargę.
            - Co się stało? - Wzruszyła ramionami.
            - Nie mam pojęcia. Wiem jedno. Nie starzeję się i nie mogę wyjść z tego lasu. Nawet nie jestem człowiekiem, a przez te lata, kiedy przekopywałam świątynne zapiski, nie udało mi się dowiedzieć, czym jestem. Dlatego cieszę się, że tu teraz jesteś. - Uśmiechnęła się drwiąco, a ja zupełnie nic już nie rozumiałam. - Bo widzisz, aby stąd wyjść, potrzebuję ciała. A skoro należysz do rodziny Sonoko, nadasz się świetnie.
            - Żartujesz sobie? Przecież mówiłam, nie mam z nimi nic wspólnego, żadnych więzów krwi. - Głos powoli mi się załamywał.
          To wszystko było absurdalne. Dlaczego właśnie ja? Bo się napatoczyłam? Bo nie było nikogo lepszego? Bo miałam pecha? Pieprzyć to, chciałam się tylko stamtąd wydostać! Odkąd przyłączyłam się do Akatsuki, całe moje życie zmieniło się w jedno, wielkie bagno. I po co? Żebym miała możliwość przebywania z Akasuną. Żałosne. Byłam idiotką, powinnam była trzymać się od niego z daleka. Tylko, że nieważne, jak bardzo chciałam to sobie uświadomić, nadal siedziała we mnie myśl, że to nic takiego. Że przecież wszystko będzie dobrze, poradzę sobie. Było w tym trochę prawdy, ponieważ moje relacje z lalkarzem znacznie się poprawiły. Tylko czy były tego warte?
            - To nie ma znaczenia, samo nazwisko ma wystarczającą siłę perswazji w tej wiosce. - Zamrugałam i nagle jej twarz znalazła się tuż przed moją. - Spij - rozkazała. Natychmiast poczułam ogarniające mnie zmęczenie i nasilający się ból w klatce piersiowej. Ostatkiem sił sięgnęłam po katanę, ale gdy nią machnęłam, kobieta zniknęła. Potem była już tylko ciemność.

          Czemu zawsze robiłam takie głupie rzeczy? Musiałam wtykać nos tam, gdzie nie trzeba, inaczej nie byłabym sobą. Bezsensowne. Kiedyś było lepiej. Kiedyś było dobrze. A potem to zniknęło, jak zwykle przeze mnie. Bo podjęłam niewłaściwą decyzję. Zamiast dokończyć tę "misję" i zająć się sobą, chciałam ochronić osobę, która była dla mnie najważniejsza. Przecież to nie mogło być złe, prawda?  Ja tylko nie chciałam go stracić. A teraz przepadała moja ostatnia szansa na bycie zadowoloną z życia. Lalkarz był kolejną ważną osobą, jedyną i niezastąpioną. Bo zawsze mi pomagał i nawet, jeśli okazywał wszystko w ten swój dziwaczny, pokręcony sposób, to wiedziałam, że mój los nie był mu obojętny.
Wynoś się. - Fala mdłości i ból w piersi. Rozmazana twarz brunetki i coś, co chciało zawładnąć moim umysłem.
Nie chcę. - Ciche prychnięcie, gdy wyciągała rękę w moją stronę. Jej usta ułożyły się w odpowiedź:
Więc zostaniemy obydwie...

          Coś uderzyło mnie w ramię i sprawiło, że z trudem otworzyłam oczy. Słońce powoli wychylało się zza horyzontu, a nade mną pochylali się Itachi i Sasori. Leżałam w parku, pod jednym z drzew.
            - Coś ty ze sobą zrobiła, co? - Zirytowany głos lalkarza sprawił, że otrzeźwiałam do końca. - To była ta sprawa, którą chciałaś załatwić? Co cię napadło, źle wcześniej wyglądałaś? - Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się nad sensem jego słów, gdy poczułam, że coś łaskocze mnie w rękę. Spojrzałam w dół i zamrugałam. Włosy. Długie czarne włosy, białe na końcówkach. Dotknęłam ich i przełknęłam ślinę. Były moje.
            - W krótkich i brązowych było ci lepiej, teraz wyglądasz jak topielec - mruknął Uchiha. Miałam ochotę mu przywalić, ale nie pozostawiono mi żadnego wyboru, poza udawaniem głupiej.
            - Oj tam, po prostu potrzebowałam zmiany, tak... żeby spalić za sobą wszystkie mosty. Albo nie, to raczej... chciałam tylko spróbować czegoś nowego. Zresztą nieważne, to moje włosy, mogę z nimi robić, co tylko chcę - odparłam, uśmiechając się przy tym sztucznie. Pokręcili głowami i kazali mi się ruszyć, bo za pół godziny odbywał się kolejny trening. Pięknie. Miałam dowiedzieć się czegoś o tych przeklętych testach, a skończyło się na jakiś eksperymentach, które przeprowadzała ta głupia, stara baba. Nie rozumiałam, co się stało i nie mogłam sobie niczego przypomnieć. Co Yaramashi Yuuko mi zrobiła?
          Podniosłam się i ruszyłam za nimi na pole treningowe.
Wygrałam
          Momentalnie przystanęłam, czując, że znowu ogarnia mnie przerażenie. Co ona zrobiła, do ciężkiej cholery?!
Mówiłam, że potrzebuję ciała. Liczę, że nasza współpraca będzie owocna i mnie nie zawiedziesz. W zamian za to, możesz od czasu do czasu korzystać z mojej siły. Musisz tylko pamiętać o jednym. Nigdy nie ma nic za darmo.
          Czemu ja? Co miało być dalej?
Po prostu żyj i dostarczaj mi rozrywki.
          Co ja wyprawiałam? Powinnam wszystko im opowiedzieć. Zacisnęłam dłonie w pięści i postanowiłam, że gdy wrócimy, pójdę do Paina. A może ona nie zamierzała zrobić mi nic złego? Może po prostu miała dość samotności?
Jesteś irytująca. - Wiedziałam o tym doskonale, lalkarz mówił mi to setki razy.
          Stanęłam przed moim nowym partnerem do walki i wyciągnęłam katanę. Shinobi stał przez chwilę w bezruchu, po czym ściągnął maskę. Odgłosy pojedynków Itachi'ego i Sasori'ego ucichły, a moja broń upadła na ziemię. I jedna myśl, która pojawiła się w mojej głowie: "Nie chcę, nie teraz..."

Rozdział IX
‘’Wybór’’

            Jeszcze tylko jego brakowało. Co miałam zrobić tym razem? Jaką decyzję powinnam podjąć, by nikogo nie zranić?
            - Kyo... - Jego imię wymykające się z moich ust podziałało momentalnie. Nawet nie wiem, kiedy znalazł się tuż przede mną. A jednak moje ciało nawet nie drgnęło. Dlaczego, skoro przez cały ten czas chciałam go zobaczyć? Dlaczego nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu? Pragnęłam ponownie poczuć ciepło jego dłoni, przekonać się, że nie jest iluzją. Co więc mnie przed tym hamowało?
           Mój wzrok sam powędrował w stronę lalkarza. To nie tak, że spaliłam za sobą wszystkie mosty, a mimo to wydawało mi się, że jeśli zrobię krok w stronę Kyo, stracę więcej niż zyskam. Po raz kolejny stanęłam przed wyborem, którego nie chciałam dokonywać. I po raz kolejny zadawałam sobie to przeklęte pytanie: "Dlaczego ja?".
            - Nawet się nie przywitasz? Nic się nie zmieniłaś. - Gdy jego dłoń dotknęła mojego policzka coś się zmieniło. Łzy spłynęły po moich policzkach, a jedyne, co mogłam zrobić, to odsunąć się od niego. Ból w klatce piersiowej bardziej się nasilił, do tego czułam, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Było mi niedobrze, nie potrafiłam złapać oddechu. Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się uspokoić. Tym razem też musiałam go zranić. Nie miałam wyboru, zbyt wiele poświęciłam. Znowu byłam samolubna, ale nie zamierzałam żałować tego wyboru. Podniosłam głowę i dostrzegłam w jego oczach zaskoczenie, które po chwili zastąpiło zrozumienie.
            - Wybacz - wyszeptałam, czując jak kolejne łzy skapują z mojej twarzy na ziemię. - Umarłeś dwa lata temu. Nie chcę tego zmieniać.
            Uśmiechnął się lekko. W następnej chwili poczułam szarpnięcie i uderzyłam w jego tors.
            - Wiem to. - Zacisnęłam zęby, gdy mocniej mnie przytulił. Bolało. Jak cholera i to nie pierwszy raz. Oparłam głowę o jego ramię i z moich ust wydobył się jęk, stłumiony przez połykane łzy. - Rin, nie zapomnij o umowie - wyszeptał. Zamrugałam i straciłam równowagę, gdy zniknął. Uderzyłam kolanami o ziemię, tępo wpatrując się przed siebie.  - Umowie? Chyba kpisz! - wrzasnęłam, uderzając pięścią o ziemię. Za późno na tego typu umowy. - Po prostu zniknij... - Dreszcz wstrząsnął moim ciałem i zrobiło się zimno.
           Ktoś podniósł mnie i pomógł stanąć na nogach. Sasori stał za mną i zasłaniał ręką moje oczy. Jak zawsze, gdy traciłam nad sobą panowanie. Dobrze wybrałam. W końcu zdołałam zostawić przeszłość za sobą, a on był jedyną osobą, która w tej chwili rozumiała mnie doskonale. Drugą ręką objął mnie lekko, a głowę położył na moim ramieniu.
            - Uspokój się - szepnął. Chwyciłam się kurczowo jego ręki. - Rin, uspokój się - podniósł głos i moja dłoń opadła bezwładnie wzdłuż ciała.
            - Dobrze zrobiłam, prawda? - Nie odpowiedział, bo i odpowiedzi nie oczekiwałam. Wolałam nie wiedzieć.
            - Śpij. - Poczułam ostry ból w karku i film mi się urwał.

*    *    *

          - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Itachi spojrzał na partnera trzymającego brunetkę na plecach. Tamten westchnął tylko i zerknął na twarz dziewczyny.
            - Pain będzie musiał jakoś to przeboleć. Misja jest dla nas teraz mało ważna. Kyo Sonoko powinien być martwy, osobiście sprawdzałem jego ciało, gdy brałem Rin na asystentkę. Jestem całkowicie pewien, że to był on, nie ma mowy o pomyłce. Z jakiej więc racji nagle się pojawił? Coś mi tu nie gra, musimy jak najszybciej złożyć raport. Na temat jej eskapady do Przeklętej Świątyni również. - Akasuna odgarnął z twarzy Rin kosmyk włosów. - Nie wiemy, w co się wpakowała, Lider się tym zajmie - dodał. Brunet pokręcił głową.
            - Nie to dokładnie miałem na myśli. Chodziło mi o wybór, którego dokonała. Nie sądzisz, że byłaby szczęśliwsza z nim? - Twarz lalkarza na moment stężała.
            - To nie nasza sprawa. - Ton jego głosu był zimny i Uchiha po raz pierwszy usłyszał w nim zdenerwowanie.
            - To dotyczy bezpośrednio ciebie, Sasori. Teraz już nie wolno ci jej zawieść.
            - Wiem to. Co nie znaczy, że będę wstanie się z tego wywiązać. 

*   *   *

            - Rin. Rin! - Poczułam pulsujący ból głowy, gdy próbowałam otworzyć oczy. Nade mną pochylała się Konan z zatroskanym wyrazem twarzy. - Ale mnie przestraszyłaś... - Odetchnęła głęboko i usiadła na skraju łóżka.
            - Czemu tu jestem? - wymamrotałam, czując suchość w ustach. Niebieskowłosa szybko podała mi szklankę wody.
            - Sasori zarządził przerwanie misji. Itachi powiedział mi, co się stało... - Spojrzała na mnie uważnie. - Jesteś pewna? - Jej pytanie zawisło w powietrzu.  Przymknęłam na moment oczy i pokręciłam głową.
            - Nigdy nie byłam niczego do końca pewna. A już tym bardziej dokonywanych przeze mnie wyborów - odparłam spokojnie. Westchnęłam głośno i przeciągnęłam się. Spojrzałam na nią uśmiechając się szeroko. - Nie patrz na mnie takim wzrokiem! Będzie dobrze! - Zobaczyłam łzy w jej oczach.
            - I to mówi mi ktoś, kto jednocześnie płacze i się śmieje?! - powiedziała z pretensją w głosie. Parsknęłam śmiechem, zaciskając dłonie na pościeli.
            - Kiedyś w to uwierzę. Obiecuję... - Wstała i otarła łzy.
            - Trzymam cię za słowo. Aaa... robię się przez ciebie ckliwa. - Zaśmiała się, a ja poczułam, że mój głos utknął w gardle. - Idę powiedzieć reszcie, że się obudziłaś. To znaczy Sasori'emu i Itachi'emu. Wyglądali na nieco zmartwionych, długo nie odzyskiwałaś przytomności. Wpadnij na kolację. - Kiwnęłam głową, gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi.
            - Będzie dobrze, co? - Uśmiechnęłam się lekko. - Kto wie...
             Wstałam z łóżka i naciągnęłam na siebie płaszcz Akatsuki. Zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i odetchnęłam. Może i to wszystko nie miało być dla mnie łatwe, ale nie zamierzałam rezygnować z obranego celu.
A już myślałam, że zwykła beksa z ciebie.
            - Nie fatygowałaś się wcześniej. Czego chcesz? - warknęłam.
Nie chciałam przeszkadzać w tych, jakże trudnych, dla ciebie chwilach. Tylko pozwól mi zadać jedno pytanie. Jak Kyo, którego śmierć oglądałaś na własne oczy, mógł się nagle pojawić?
             Znieruchomiałam w połowie drogi do drzwi.
            - Umowa - szepnęłam. Wybiegłam z pokoju, potrącając kogoś po drodze.
Umowa, co?
             Usłyszałam w głowie jej cichy śmiech.
Jesteś tak samo głupia, jak ja byłam.
            - Nie masz zamiaru się zamknąć, prawda?
             Musiałam jak najszybciej zerwać tę umowę. Gdy się na nią zgadzałam, nie było mowy, aby wrócił zza grobu. Poza tym niemal wszystko się zmieniło. Nie miałam najmniejszego zamiaru powracać do przeszłości.
            - Rin! - Sasori pojawił się tuż przede mną. Ledwo wyhamowałam, aby w niego nie uderzyć. - Co robisz? - Za jego plecami było wyjście z siedziby. Musiałam wszystko zakończyć i to nie była dobra chwila na rozmowy.
            - Kończę, co zaczęłam. Muszę zerwać ten przeklęty układ! - Kiwnął głową.
            - Jeśli pójdziesz się z nim spotkać w takim stanie, nic nie wskórasz. To już nie jest ten Kyo, którego znałaś. Nie wiemy dokładnie jak to się stało, że żyje, ale to najmniejszy problem. Zostajesz tutaj. - Zrobił krok w moją stronę, gdy zazgrzytałam zębami.
            - Ale ja muszę! Nie rozumiesz! - Mój podniesiony głos rozszedł się echem po korytarzu. Lalkarz chwycił mnie mocno za przedramiona i oparł swoje czoło o moje.
            - Nie rób nic głupiego. Masz czas - wyszeptał. Spojrzałam mu w oczy.
              Zdezorientowanie, gniew, bezradność. Coś, czego nigdy do tej pory nie widziałam. Coś, czego nie chciałam widzieć. Nie na jego twarzy i nie z mojego powodu. Chciałam, żeby był szczęśliwy w miarę możliwości. Przyłożyłam dłoń do jego policzka dokładnie w tej samej chwili, w której jego palce dotknęły moich ust.
           - Właśnie w tym sęk, że mam go zbyt mało - wyszeptałam. Pochylił się i zatrzymał milimetry od moich warg. Czułam jego oddech, przez przymknięte powieki widziałam wahanie, które zniknęło, gdy przytknął swoje usta do moich. Ciepło przemknęło przez moje ciało, a kolana lekko się ugięły. Mój oddech znacznie przyspieszył, gdy pogłębił pocałunek. Jego dłoń spoczęła na mojej talii, a język dotknął mojego. Zacisnęłam dłoń na płaszczu lalkarza, stając na palcach. To wszystko wystarczyło, abym na chwilę zrezygnowała. Jak sam powiedział, miałam czas. Może zbyt mało, by zrobić to, co chciałam, ale wystarczająco dużo, by jeszcze trochę z nim zostać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Music